Rz: Możemy już zamawiać bilety do Francji na czerwiec 2016 r.?
Marcin Żewłakow: Jestem człowiekiem zabobonnym. Mówienie o awansie, zanim stanie się on faktem, usypia i pozwala, żeby wkradła się rutyna. Ale rzeczywiście droga, która na początku eliminacji wydawała się kręta i z trudnymi podjazdami, jest już łatwiejsza. Zostały nam do pokonania małe wertepy.
Z meczu takiego jak z Gruzją da się w ogóle wyciągnąć jakieś wnioski?
Reprezentacja świetnie zaczęła. Przez pierwsze pół godziny był widoczny pomysł, determinacja, był wysoki pressing i mnożyły się okazje. Ale napastnicy nie potrafili ich wykorzystać i wkradła się nerwowość. To okazałe zwycięstwo spadło nam trochę z nieba. Taki scenariusz, z trzema golami w doliczonym czasie gry, może się nie powtórzyć i gdybyśmy grali przeciwko lepszej niż Gruzja drużynie, to obawiam się, że mogłoby się nie skończyć happy endem. Mamy na tyle dobrych napastników, że musimy od nich wymagać, by z trzech sytuacji wykorzystali chociaż jedną. Mam na myśli oczywiście Roberta Lewandowskiego.
Zgadzam się, ale czuję pewien dyskomfort przy krytyce piłkarza, który w cztery minuty zdobył hat-trick...
U Roberta zaimponowało mi jedno: do ostatniego gwizdka chciał osiągnąć w tym spotkaniu maksymalnie dużo. Na tym polega profesjonalizm, że nawet jeśli się nie układa, należy dążyć do sięgnięcia po swoje. Jednym z pozytywów meczu z Gruzją jest kolejne potwierdzenie, że reprezentacja Adama Nawałki nauczyła się być faworytem.
Nawałka czegokolwiek dotknie, zamienia w złoto. Chciał bronić wyniku 1:0, wprowadził trzeciego defensywnego pomocnika, a skończyło się na 4:0 dla Polski...
Pamiętam falę krytyki za powoływanie Arkadiusza Milika na początku eliminacji czy zaproszenie Sebastiana Mili do kadry przed spotkaniem z Niemcami. My, ludzie ze środowiska piłkarskiego, zawsze chcemy planu doskonałego, rozwiązań idealnych, a takich w życiu i piłce nie ma. Mówienie, że Nawałka ma szczęście, jest nieuczciwym stawianiem sprawy. To nie jest fart, tylko doświadczenie, umiejętność obserwacji i intuicja. Każdy z trenerów, którzy w ostatnich latach awansowali z reprezentacją na ważny turniej, miał swój element magiczny. Jerzy Engel był gotowy na każdy możliwy scenariusz. Nigdy nie było tak, że nie wiedzieliśmy, co robić na boisku. Każdy wariant był rozpracowany. Paweł Janas stworzył kapitalne relacje interpersonalne. Zbudował kadrę wokół zawodników Wisły, znalazł z nimi wspólny język, dorzucił kilku piłkarzy z zagranicy: Jacka Bąka, Jacka Krzynówka czy mojego brata Michała. Z kolei Leo Beenhakker potrafił sprawić, że zawodnicy z naszej ligi nabierali pewności siebie i byli gotowi góry przenosić. Tak było z Pawłem Golańskim czy Grzegorzem Bronowickim. Nawałka ma ten swój magiczny dotyk. Potrafi pomóc zespołowi z ławki, robiąc zmiany, przewidując, kto w danym momencie się przyda. Selekcjoner nie jest dzieckiem szczęścia. Kapelusze z głów przed nim.