Jacek Magiera: Człowiek z Legią w herbie

Przejął zespół rozbity i ośmieszony. Odbudował Legię błyskawicznie i o mało nie wygrał z Realem Madryt. Czapki z głów.

Aktualizacja: 03.11.2016 19:29 Publikacja: 03.11.2016 19:02

Jacek Magiera ma 39 lat. Z Legią – z krótkimi przerwami – związany jest od roku 1997.

Jacek Magiera ma 39 lat. Z Legią – z krótkimi przerwami – związany jest od roku 1997.

Foto: PAP, Bartłomiej Zborowski

Taki początek kariery trenerskiej to bez wątpienia powód do dumy. Gdy jednak któryś z dziennikarzy na konferencji prasowej sformułował pytanie, mówiąc: „zatrzymał pan Real", Jacek Magiera bez cienia aktorstwa czy fałszywej skromności żachnął się: – To nie ja zatrzymałem Real, tylko piłkarze.

Gdy zaczynał pracę w Legii, zastępując pod koniec września zwolnionego po zaledwie trzech miesiącach Besnika Hasiego, wśród kibiców radość mieszała się z wątpliwościami. Radość, gdyż to w końcu prawdziwy legionista, człowiek, którego domem przez lata był stadion przy Łazienkowskiej, oddany klubowi.

Ale znaków zapytania było wiele. Pytano, czy Magiera poradzi sobie z gwiazdami w drużynie odziedziczonej po Albańczyku, zastanawiano się, czy da radę posprzątać bałagan, jaki zastał w Legii. Przecież dopiero na początku tego sezonu został szkoleniowcem pierwszoligowego Zagłębia Sosnowiec.

Oczywiście wciąż jeszcze za wcześnie, by Magierze stawiać pomnik, a nawet miarodajnie go oceniać. Sam trener twierdzi, że jego Legia się tworzy, i to w warunkach bojowych. Dopiero po zimowym zgrupowaniu będzie można z czystym sumieniem mówić, że to jego zespół.

Ostatnio cała praca Magiery z zawodnikami sprowadza się właściwie do przedmeczowych rozruchów. Legia gra mecze co trzy–cztery dni. Nieco przekornie można stwierdzić, że powinien być odrobinę wdzięczny Hasiemu, iż ten poprowadził zespół do porażki (2:3) w Zabrzu z Górnikiem i dzięki temu do napiętego kalendarza nie doszły jeszcze mecze w Pucharze Polski.

Legia ma w ekstraklasie aż dziesięć punktów straty do Lechii Gdańsk. Tej samej, którą w drugim meczu pod wodzą Magiery (a pierwszym ligowym) rozniosła u siebie na Łazienkowskiej aż 3:0.

Brak chemii z Norwegiem

Wraz z przyjściem nowego szkoleniowca w Legii nie zmieniło się wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W lidze wciąż mistrzom Polski wiedzie się różnie – już z Magierą na ławce warszawianie przegrali w Szczecinie 2:3, a z Koroną Kielce musieli odrabiać (z powodzeniem) dwubramkową stratę. Jednak wyraźnie widać, że to już nie ten sam rozbity zespół z końcówki kadencji Hasiego.

Zatrudnienie Albańczyka okazało się błędem kosztownym. Szefowie klubu zapewniali, że rozstali się z nim polubownie i nie wypłacili Hasiemu wszystkich należnych mu z tytułu umowy pieniędzy, ale była to tylko gra medialna. Rozstanie z Albańczykiem i jego asystentami kosztowało Legię 1,7 miliona euro. To mnóstwo pieniędzy, nawet dla tak bogatego klubu jak mistrz Polski.

To, że Magiera kiedyś zostanie szkoleniowcem Legii, było pewne. Mówił o tym prezes klubu Bogusław Leśnodorski, także wówczas, gdy w niezbyt przyjemnych okolicznościach Magiera w czerwcu 2015 roku z Legii odchodził. Szkoleniowcem pierwszego zespołu był wówczas Norweg Henning Berg, a Magiera – wychowanek Rakowa Częstochowa i były kapitan młodzieżowej reprezentacji Polski – prowadził zespół rezerw. Grało w nim wielu jego wychowanków z drużyn młodzieżowych (wcześniej pracę z drugim zespołem łączył z funkcją koordynatora drużyny występującej w Centralnej Lidze Juniorów). Między Norwegiem a Magierą nie było jednak chemii.

Kroplą, którą przelała czarę goryczy, był mecz rezerw Legii z Lechią Tomaszów Mazowiecki. Berg zarządził, że na ławce trenerskiej zasiądzie trójka jego asystentów (czytaj: poprowadzą zespół), a w drużynie znalazło się aż dziesięciu zawodników z pierwszego składu. – To był trudny moment. Zaraz po tym meczu kotłowały się we mnie emocje. Miałem wówczas mnóstwo podpowiadaczy – wspominał Magiera tamtą sytuację w rozmowie ze sport.pl. – Byli zawodnicy wysyłali mi nawet esemesy, że powinienem nie siadać na ławce albo w ogóle na ten mecz nie jechać.

Gdy Magiera po 18 latach pobytu w Legii – najpierw w roli zawodnika, kapitana, później wychowawcy młodzieży, asystenta trenerów Dariusza Wdowczyka, Stefana Białasa, Macieja Skorży i dwukrotnie Jana Urbana, a jeszcze później samodzielnego szkoleniowca rezerw – odchodził z klubu, wiadomo było, że wróci.

Leśnodorski w lutym w rozmowie z „Rzeczpospolitą" mówił: – Nie ma bezpośredniej drogi od trenera drugiej drużyny Legii do szkoleniowca pierwszego zespołu. Uważam, że Magiera powinien potrenować seniorów, skompletować swój sztab i nabrać doświadczeń poza naszym klubem. Patrzenie na futbol wyłącznie oczami legionisty jest zbyt wąską perspektywą. Na razie Jacek zdobywa doświadczenia, jestem z nim w stałym kontakcie, bardzo nam wciąż pomaga. Widzę, jak dużo mu dało wyjście na chwilę poza Legię.

Magiera do Warszawy trafił w 1997 roku z Rakowa Częstochowa. 20-letni pomocnik już wtedy był reprezentantem młodzieżówki, miał talent, ale mało kto widział w nim kandydata na gwiazdę. Pierwszy kontakt z Legią nawiązał w przerwie meczu ligowego. Strzelił wówczas gola dla Rakowa, a w korytarzu prowadzącym do szatni zaczepił go kierownik Legii Ireneusz Zawadzki i spytał, czy nie chciałby grać w warszawskim klubie. Chciał.

Grę łączył ze studiami na częstochowskim uniwersytecie. W 2005 roku, już jako zdobywca mistrzostwa i Pucharu Polski, został magistrem historii. Pracę pisał o heraldyce klubów piłkarskich. Powstawała na kolejnych obozach i zgrupowaniach, gdy zaszywał się w pokoju, czytał i pisał.

Nie był bożyszczem tłumów – w Legii zawsze byli piłkarze, którzy potrafili bardziej oddziaływać na wyobraźnię kibiców. Chociażby Aleksandar Vuković, który teraz jest najbliższym współpracownikiem Magiery, odpowiedzialnym za tworzenie atmosfery w zespole i psychologiczne „pompowanie" podopiecznych.

Magiera pozycję w szatni zawsze jednak miał mocną. Po pięciu latach w Legii został włączony do rady drużyny, później został kapitanem. Do dziś starsi kibice wspominają mecz z Wisłą Kraków, w którym gospodarze rozbili pełną gwiazd drużynę aż 4:1, a Magiera strzelił piękną bramkę – piłka po jego uderzeniu w pełnym biegu, zanim wpadła do siatki, odbiła się od poprzeczki. Podobno to jeden z najpiękniejszych dźwięków, jakie można usłyszeć na boisku piłkarskim.

Po co im to było?

Magiera szybko się przekonał, że jego przyszłość jest na ławce szkoleniowej. Notatki z zajęć kolejnych trenerów zaczął robić jeszcze jako nastolatek. Uwielbiał z przełożonymi rozmawiać, zadawać im pytania. To do niego przychodzili młodsi zawodnicy, by im wytłumaczył taktyczne niuanse.

Mecz z Realem pokazał, że naprawdę doskonale rozumie futbol. Można mówić, że Królewscy zagrali na pół, albo nawet na ćwierć gwizdka, ale to Magiera taktycznie ograł Zinedine'a Zidane'a – okrzykniętego już cudownym szkoleniowcem po zdobyciu Pucharu Mistrzów w pierwszym roku samodzielnej pracy. Zespół Magiery potrafił wykorzystać ustawienie rywali, przestrzenie, jakie zostawiał Real i jego ultraofensywna linia ataku. Zidane wypadł jak uczniak, który myślał, że wystawienie czterech napastników da większą liczbę goli. Nic takiego się nie stało, a zawodnicy Legii w miejsca, które zostawiali napastnicy i skrzydłowi rywala, wchodzili śmiało.

Dopiero teraz można postawić pytanie, czy z Magierą na trenerskiej ławce można by uniknąć kompromitującego debiutu w Lidze Mistrzów w warszawskim meczu z Borussią. Można też zadać pytanie dla kierownictwa warszawskiego klubu jeszcze bardziej ambarasujące: po co było się z tym Hasim wygłupiać?

Piłka nożna
Barcelona nadrobiła zaległości i wygrała. Robert Lewandowski wstał z ławki i ustalił wynik
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Puszcza wyrosła w dziesięć lat
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Thomas Tuchel: Pasja i braterstwo
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Piłka nożna
Reprezentacja Polski. Najbrzydsza drużyna w Europie
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście