Taki początek kariery trenerskiej to bez wątpienia powód do dumy. Gdy jednak któryś z dziennikarzy na konferencji prasowej sformułował pytanie, mówiąc: „zatrzymał pan Real", Jacek Magiera bez cienia aktorstwa czy fałszywej skromności żachnął się: – To nie ja zatrzymałem Real, tylko piłkarze.
Gdy zaczynał pracę w Legii, zastępując pod koniec września zwolnionego po zaledwie trzech miesiącach Besnika Hasiego, wśród kibiców radość mieszała się z wątpliwościami. Radość, gdyż to w końcu prawdziwy legionista, człowiek, którego domem przez lata był stadion przy Łazienkowskiej, oddany klubowi.
Ale znaków zapytania było wiele. Pytano, czy Magiera poradzi sobie z gwiazdami w drużynie odziedziczonej po Albańczyku, zastanawiano się, czy da radę posprzątać bałagan, jaki zastał w Legii. Przecież dopiero na początku tego sezonu został szkoleniowcem pierwszoligowego Zagłębia Sosnowiec.
Oczywiście wciąż jeszcze za wcześnie, by Magierze stawiać pomnik, a nawet miarodajnie go oceniać. Sam trener twierdzi, że jego Legia się tworzy, i to w warunkach bojowych. Dopiero po zimowym zgrupowaniu będzie można z czystym sumieniem mówić, że to jego zespół.
Ostatnio cała praca Magiery z zawodnikami sprowadza się właściwie do przedmeczowych rozruchów. Legia gra mecze co trzy–cztery dni. Nieco przekornie można stwierdzić, że powinien być odrobinę wdzięczny Hasiemu, iż ten poprowadził zespół do porażki (2:3) w Zabrzu z Górnikiem i dzięki temu do napiętego kalendarza nie doszły jeszcze mecze w Pucharze Polski.