UEFA szanse Barcelony na awans do półfinału po porażce 0:3 z Juventusem w Turynie obliczyła na niecałe 6 procent. Można zażartować, że jest nieźle, bo przed rewanżem z Paris Saint-Germain wynosiły one zero. Ale w Katalonii, choć nigdy nie zawracano sobie głowy statystykami, nikomu nie jest do śmiechu.
Gospodarzy na Camp Nou czeka w środę wieczorem piekielnie ciężkie zadanie. Trzeba skruszyć jedną z najbardziej szczelnych defensyw. W Lidze Mistrzów Juventus stracił zaledwie dwa gole (oba w fazie grupowej), trzy bramki w jednym meczu strzeliły mu tylko Genoa (Serie A) i Napoli (rewanż w półfinale Puchar Włoch). A przecież Barcelonie może nie wystarczyć nawet cztery czy pięć goli, jeśli rywale pójdą na wymianę ciosów. W ostatnich dziesięciu spotkaniach piłkarze Luisa Enrique tylko dwa razy zachowali czyste konto.
– Z natury jestem optymistą, ale teraz trudniej wierzyć w powtórną remontadę – przyznał po końcowym gwizdku w Turynie trener katalońskiej drużyny, nie potrafiąc ukryć swojego przygnębienia. Dziennik „Sport" zamieścił na okładce jego zdjęcie z rozłożonymi rękami i dał tytuł „Ukrzyżowani".
To wszystko pokazuje, jak fatalne nastroje panują w Barcelonie. Coraz głośniej mówi się, że zespół potrzebuje nowego impulsu, a „Mundo Deportivo" pisze, że następcą Enrique może zostać były napastnik Blaugrany Ernesto Valverde, który nie zamierza przedłużać kontraktu z Athletikiem Bilbao.
Ale Barca się nie poddaje. Enrique zaapelował do kibiców, by nie opuszczali stadionu w 80. minucie, bo stracą coś ciekawego. W środę trzeba będzie znów liczyć na błysk Leo Messiego, Luisa Suareza oraz Neymara. I powstrzymać Paulo Dybalę, który w pierwszym meczu strzelił dwie bramki. Kilka dni temu Juventus przedłużył umowę z 23-letnim Argentyńczykiem o polskich korzeniach, wysyłając rywalom sygnał: ten chłopak nie jest na sprzedaż. W sobotę Dybala doznał kontuzji, ale nie powinna mu ona przeszkodzić w występie w rewanżu.