Korespondencja z Paryża
Sułek wzięła udział w siedmioboju dokładnie sześć miesięcy po tym, jak urodziła syna. Sukcesem mogłoby się wydawać już to, że w ogóle go ukończyła - to wycieńczająca próba, która obejmuje biegi, rzut oszczepem, pchnięcie kulą, skok w dal i skok wzwyż - ale ona nie chce dyplomów za udział.
- Mam nadzieję, że to jakiś rekord świata mamusiek - zastanawia się Sułek z uśmiechem podczas rozmowy z grupą polskich dziennikarzy po swoim starcie w Paryżu. - Pewnie z perspektywy czasu będę zadowolona oraz wdzięczna za ten występ, ale znacie mnie, więc wiecie, że zawsze celuję w medal i jeśli ktoś mi gratuluje, to w odpowiedzi pada trochę nieszczere „dziękuję”.
Czuje pani ulgę?
Nie mam sobie nic do zarzucenia, a wynik pokazuje, w jakim miejscu jestem teraz, czyli sześć miesięcy i jeden dzień po porodzie. Czuję ulgę. Nie chcę pamiętać tych sześciu miesięcy. To było trudne. Wolałabym w tym czasie cieszyć się z bycia młodą mamą, która ma wsparcie rodziny, niż walczyć o każdą tysięczną na każdym treningu i o każdy kawałek buraka, kukurydzy czy ciecierzycy na talerzu. To był najtrudniejszy okres mojego życia. Gdybym miała po raz drugi próbować wrócić do startów w pół roku, to bym tego nie zrobiła.