Sezon w długodystansowych wyścigach European Le Mans Series rozpoczął pan od wygranej w Barcelonie wraz ze zmiennikami, Louisem Deletrazem i Yifei Ye. Jak smakowało to zwycięstwo w debiucie?
Wchodząc na podium, zastanawiałem się, kiedy ostatni raz wygrałem? Okazuje się, że na torze wyścigowym to była Kanada (w sezonie 2008, w Formule 1 – przyp. red.). Nie przestraszyło mnie, że było to tak dawno, tylko, że ten czas tak szybko minął. Przez te kilkanaście lat sporo się w moim życiu wydarzyło – mówię tutaj o wypadku, który odsunął moją karierę na boczny tor. Po powrocie do zdrowia wygrywałem jeszcze w rajdach, ale był to sezon 2014 i Rajd Jänner.
Zwycięstwo w Barcelonie w pewnym stopniu było nieoczekiwane, ale wiedzieliśmy, że mamy na nie szanse. Oczywiście nie jest łatwo, kiedy startujesz pierwszy raz w serii, do tego z debiutującym zespołem. Wiadomo, że ryzyko tego, iż coś może pójść nie tak, jest wtedy dużo większe. Wszystko zagrało jednak idealnie i można było polać się szampanem. Nikt mnie jednak nie uprzedził, że podobno nie powinniśmy tego robić.
Wsiadł pan na ostatnią zmianę, spędzając za kierownicą nieco ponad 40 minut w czterogodzinnym wyścigu. Jak wyglądała rola Roberta Kubicy w tym zwycięstwie?
Kubica po prostu był tylko na dostawkę! Ale mówiąc poważnie, jazdą w wyścigu się dzielimy, podejście jest dokładnie takie samo, tyle że nie każdy kierowca prowadzi samochód identycznie, nie każdy oczekuje takich samych rzeczy i jest w stanie jednakowo się dostosować. Trzeba też zrozumieć, kto może zrobić największą przewagę – albo inaczej: kto może najmniej stracić na nieoptymalnych dla niego ustawieniach, kto najmniej straci na dostosowaniu się pod styl ustawień innego kierowcy. Zadanie robi się łatwiejsze, jeśli masz trzech kierowców, którzy prowadzą auto identycznie, ale ja się jeszcze z czymś takim nie spotkałem.