Dla 27-letniego Słowaka było to drugie zwycięstwo w trzecim w karierze występie w finale. Poprzednio wygrał w swoim pierwszym starcie w Grand Prix – w 2012 roku w Gorzowie Wielkopolskim. W Krsko od początku zawodów prezentował równą formę. Po dwóch seriach startów miał na koncie komplet punktów, podobnie jak broniący tytułu Amerykanin Greg Hancock i debiutant w GP Patryk Dudek. Później Słowak dwukrotnie przyjechał na trzeciej pozycji i mógł nawet mieć obawy o awans do półfinałów, ale swój ostatni regulaminowy bieg ponownie wygrał. W półfinale dał się wyprzedzić Fredrikowi Lindgrenowi, jednak zrewanżował się Szwedowi w finale.
Lindgren był jedną z dwóch największych rewelacji turnieju. Od początku jechał bardzo równo, czterokrotnie przyjeżdżając do mety na drugiej pozycji. Dopiero za piątym razem złamał tę regułę, ale w pozytywny dla siebie sposób – zwyciężył z trzeciego pola startowego i konsekwentnie się go trzymał przy wyborze pól startowych w półfinale i finale. Z Vaculikiem ostatecznie wprawdzie przegrał, ale w turnieju zgromadził łącznie tyle samo punktów co Słowak i z 16 punktami na koncie współlideruje cyklowi Grand Prix.
Z Polaków pozytywnie zaskoczył tylko ten, na którego liczyć można było najmniej, bo w stawce najlepszych żużlowców świata debiutował. Patryk Dudek po dwóch wygranych biegach w trzech kolejnych startach przywiózł tylko trzy punkty, ale i tak jako jedyny z biało-czerwonych awansował do półfinału. W nim wygrał po atomowym starcie, przywożąc za plecami jednego z faworytów cyklu – Australijczyka Jasona Doyle'a, faworyta miejscowych kibiców Mateja Zagara i najlepszego po rundzie zasadniczej Rosjanina Emila Sajfutdinowa. W finale dojechał na trzeciej pozycji, stając na podium w swym drugim w karierze występie w Grand Prix (przed rokiem w Warszawie jeździł z „dziką kartą”).
Pozostali Polacy rozczarowali, ale i los nie obszedł się z nimi na Słowenii łaskawie. Bartosz Zmarzlik i Piotr Pawlicki pod taśmą stawali bowiem dwukrotnie z pola najbliższego bandy, które w Krsko nie dawało większych szans na rywalizację. Dość powiedzieć, że ani razu zawodnik startujący z czwartego pola nie wygrał na stadionie im. Matije Gubca wyścigu.
To właśnie układ pól startowych w dużej mierze decydował o wynikach, a jeszcze bardziej pierwszy łuk. O ile brak mijanek w inauguracyjnych biegach niespecjalnie zaskakiwał, to można było mieć nadzieję, że po odsypaniu nawierzchni kibice zobaczą jakąś walkę na dystansie. Nic z tych rzeczy. Po tym, gdy w 16. biegu Piotr Pawlicki na drugim okrążeniu wyprzedził Chrisa Holdera, na torze nie działo się już nic specjalnie emocjonującego. Zresztą regularnie przez całe zawody zawodnicy wjeżdżali na metę w dużych odstępach, a mijanki na trasie, nie wynikające ze sporych błędów prowadzących żużlowców, można było policzyć na palcach jednej ręki.