Rekordzistka świata przyszła na prezentację, uśmiechnęła się i po wysłuchaniu braw zniknęła na godzinę. Z konkursu w tym czasie ubyły Joanna Piwowarska i Paulina Dębska, Brazylijka Fabiana Murer, która nie zaliczyła żadnej wysokości, oraz Ukrainka Natalia Kuszcz.
Jelena Isinbajewa wróciła na bieżnię, gdy wysokość wzrosła do 4,61. Monika Pyrek przeskoczyła nad poprzeczką w pierwszej próbie – to była najważniejsza wiadomość przed skokami Rosjanki. Potem miał się zacząć show mistrzyni. Pierwszy skok spełnił wymagania publiczności – rekordzistka z ogromnym przewyższeniem skoczyła 4,61. Pyrek i Julia Gołubczikowa odpadły na 4,71, ale tej wysokości dała radę Fieofanowa. Wszystko wydawało się proste – rekordzistka świata skoczy 4,76 i będzie po konkursie, a przed biciem rekordów. Nic z tego. Isinbajewa strąciła 4,76, przeniosła wraz z rywalką dwa skoki na 4,81, ale i z tych prób nic nie wyszło. Widać nie można bić rekordów co cztery dni.
Konkurs skoku wzwyż zawodnicy zaczęli ostrożnie, od 210 cm. Jedynie mistrz świata z Osaki Donald Thomas z Bahamów oraz rekordzista obecnego sezonu halowego (2,38) Rosjanin Jarosław Rybakow odpuścili tę rozgrzewkę.
Od wysokości 2,24 konkursem rządzili dwaj Rosjanie, bo do Rybakowa dołączył silny Aleksiej Dmitrik. Skoczyli po 2,30 i chwilę pobawili się z publicznością, przenosząc skoki na coraz wyższe wysokości. Gdy Dmitrik stracił szansę na zwycięstwo, Rybakow trzy razy strącił 2,40, ale jego ambicja się podobała.
Polski skok wzwyż nie ma się czym chwalić. Robert Wolski po kontuzji dopiero odzyskuje dawną sprawność, pokonał z trudem 2,15. Grzegorz Sposób – tyle samo. Aleksander Waleriańczyk był równie słaby. Michał Bieniek pokonał 2,20, ale na pochwały to za mało.