Ostatnim przykładem, że organizacje kontrolne nie przestały działać, jest dyskwalifikacja kenijskiego biegacza długodystansowego Vincenta Yatora, który dostał czteroletni zakaz startów i kary finansowe (odebranie premii) za stosowanie kilku substancji dopingowych w 2019 roku.
W ten sposób działanie 30-letniego Yatora przyłapanego w październiku minionego roku w maratonie w Australii (był czwarty i ustanowił rekord życiowy w Gold Coast Marathon) oceniła specjalna komisja ds. uczciwości światowej federacji lekkoatletycznej (Athletes Integrity Unit – AIU).
Chociaż sprawa dotyczyła czynów z czasów przed koronawirusem, to stała się okazją do przypomnienia, że choć międzynarodowy system kontroli jest obecnie w sporej mierze zawieszony, to łowcy dopingu mają jeszcze pośrednie narzędzia wykrywania oszustów, takie jak paszport biologiczny, pracują także nad nowymi sposobami działania w warunkach pandemii.
Standardowe metody wykrywania, takie jak testy moczu i krwi, są obecnie prawie niemożliwe do przeprowadzenia, operacje kontrolne w wielu krajach ograniczają się do niewielu, najbardziej zagrożonych dopingiem sportów. W programie niemieckiej telewizji ARD przypomniano zatem, że czyści sportowcy mają prawo obawiać się, że tę lukę można wykorzystać.
Dziennikarze ARD zacytowali również wyniki badań przeprowadzonych na myszach w 2013 roku przez naukowców z uniwersysteu z Oslo. Rezultaty sugerują, że sportowcy mają długoterminowe korzyści z rozrostu mięśni, nawet po krótkotrwałym stosowaniu sterydów anabolicznych. Oznaczałoby to na przykład, że osoby stosujące obecnie doping sterydowy skorzystałyby na nim nawet podczas przełożonych na 2021 roku igrzyskach olimpijskich w Tokio.