Połączyliśmy dwa różne światy

Twórca Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdroju Zygmunt Berdychowski o sportowej rywalizacji w czasach koronawirusa i patrzeniu na imprezę oczami zawodnika.

Publikacja: 06.10.2020 17:15

Połączyliśmy dwa różne światy

Foto: ARCHIWUM FORUM EKONOMICZNEGO

Organizacja Festiwalu Biegowego w pandemii Covid-19 to największe wyzwanie w historii imprezy?

Zdecydowanie tak. Takich trudności z przygotowaniem wydarzenia, z którego zadowoleni byliby i uczestnicy, i organizatorzy, nie było nawet wtedy, gdy stawialiśmy pierwsze kroki. Ograniczenia, które narzuca ustawa, oznaczały, że nie można było w pełni wykorzystać potencjału, jaki ma Krynica, czyli miasto uzdrowiskowe. Maseczki, rękawiczki, dezynfekcja, dystans, ciągłe przypominanie o tym, że powinniśmy się zachowywać w taki sposób, żeby nie stwarzać zagrożenia dla innych, to tylko część prawdy o organizacji biegów w trakcie Covid-19. Druga część, dla zawodników równie ważna, to punkty serwisowe. Startującym na przykład na 100 km nie wolno podawać ciepłych posiłków czy słonych przekąsek, a płyny jedynie w opakowaniu. Tych ograniczeń było wiele, ale jako organizatorzy możemy się pochwalić, że 3 tysiące biegaczy przyjechało na trzy dni do Krynicy. To fantastyczny wynik w czasach, kiedy wszyscy boją się spotykać ze względu na ryzyko zakażenia.

Pokazaliście, że da się robić imprezy sportowe przy zachowaniu środków ostrożności...

Spełniliśmy wszystkie wymagania związane z koronawirusem. Na przykład stoisk w strefie Expo ulokowaliśmy tylko tyle, na ile pozwalała ogólna powierzchnia nowej Pijalni. Pozostałe rozmieściliśmy przy deptaku uzdrowiskowym. Liczyliśmy gości, którzy wchodzą do hali i z niej wychodzą, by w żadnym momencie nie było więcej osób, niż pozwalają na to przepisy. Obowiązywał limit – na każdego uczestnika powinny przypadać co najmniej 4 metry kwadratowe powierzchni obiektu. To było dla nas bardzo trudne, ale myślę, że podołaliśmy.

Z przestrzeganiem obostrzeń nie było chyba problemów?

Pierwsze i najważniejsze ograniczenie, które cały czas się odczuwało, dotyczyło zawodników. Jeżeli ktoś biegł 100 km, na punktach serwisowych była jedynie woda i izotonik. Ta różnica w porównaniu z ubiegłymi latami była poważna, rzucała się w oczy przy każdym z sześciu punktów serwisowych. Sam jej doświadczyłem. Druga rzecz to wspomniane limity w strefie Expo. Podeszliśmy do nich bardzo rygorystycznie. Wszędzie, gdzie mogliśmy, zwracaliśmy uwagę na to, by wszyscy zawodnicy i kibice poruszali się w maseczkach, zwłaszcza w obiektach zamkniętych.

To już tradycja, że raz na dekadę musicie stawić czoła kłopotom. W 2010 roku powódź sprawiła, że pierwszy festiwal trzeba było przenieść z czerwca na wrzesień...

Co dziesięć lat musimy się wykazać sprawnością organizacyjną. Ten rok nauczył nas przede wszystkim tego, że możemy zawodnikom zaoferować propozycje, których nikt w Polsce wcześniej im nie przedstawił. Na przykład biegi ultra, w których uczestnicy muszą sobie radzić sami, bez pomocy organizatorów i własnych wolontariuszy. Mogą się napić i zjeść tylko tyle, ile zabiorą do plecaka. To na pewno jeden z pierwszych wniosków, które po tegorocznym festiwalu formułujemy z myślą o tym, aby uatrakcyjnić niektóre konkurencje, zwłaszcza te najtrudniejsze.

Skoro jesteśmy przy ultramaratonie. Ukończenie biegu na 100 km było pańskim marzeniem?

Raczej pokusą, by się z tym dystansem zmierzyć. Za każdym razem, kiedy przygotowywaliśmy się do kolejnego festiwalu, towarzyszyła mi myśl, by spróbować, jakie to uczucie biec przez cały dzień. Stąd decyzja, żeby wreszcie to zrobić. Wydaje mi się, że w tym roku byłem do tego dobrze przygotowany, chociaż oczywiście błędów uniknąć się nie dało.

W poprzednich latach startował pan w Iron Runie. To chyba jeszcze trudniejsze wyzwanie?

Trudniejsze o tyle, że każdy z biegów ma swój limit czasowy. Nie wystarczy pokonać trasy, trzeba to zrobić w określonym tempie. Na przykład 64 km w dwanaście godzin, maraton w pięć godzin. Tym, co formułę Iron Runa czyni atrakcyjną, jest fakt, że towarzyszy ci adrenalina przez trzy dni. Między poszczególnymi konkurencjami są jednak kilkugodzinne odstępy, możesz skorzystać z masażu, odpocząć, a bieg na 100 km wiąże się z jednorazowym pokonywaniem przeszkód. Cały czas mierzysz się z myślą, że musisz się zmieścić w limicie, że nie ma żadnych przerw, non stop musisz poruszać się do przodu – im szybciej, tym lepiej.

Jakie to uczucie wbiec na metę 100 km, wiedząc, że zmieściło się w limicie?

Już wiele kilometrów przed końcem zastanawiasz się, co zrobisz za metą. Na ostatnim punkcie serwisowym byłem tylko kilkanaście minut ponad kreską, więc gdy przebiegłem przez matę kontrolną, która pozwala zawodnikom kontynuować rywalizację, poczułem po raz pierwszy radość. Wiedziałem, że sędziowie z trasy zdjąć mnie już nie mogą. Ostatnie 11 kilometrów to czas, który masz dla siebie i zaczynasz wyobrażać sobie każdy krok i zachowanie za metą – czy będziesz krzyczał, podnosił ręce, czy padniesz na kolana. Przez dwie, trzy godziny czekasz na ten moment, więc kiedy się urzeczywistnia, następuje wybuch szczęścia.

Długo przygotowywał się pan do tego startu?

W tym roku nie było zbyt wiele okazji, tak naprawdę tylko jedna – Ultratrail w Ochotnicy, w Gorcach, ale stosunkowo niewielki, tylko 50 km. W lipcu i sierpniu zrobiłem ponad 700 km, we wrześniu dużo ponad 200 km, chociaż bez czegoś, co powinno towarzyszyć wybieganiu, czyli bez długiego sobotnio-niedzielnego 50-, 70-km spacerobiegu. Tegoroczne doświadczenie na pewno pozwoli na lepsze przygotowanie do kolejnych startów.

Profesor Grzegorz Kołodko powtarza, że bieganie odmładza. Po każdym maratonie czuje się pół roku młodszy. Pan ma podobnie?

Nie wiem, czy akurat pół roku. Do każdego kolejnego biegu podchodzę z myślą, by poprawić swoje rekordy, przesunąć granice wydolności. Przy następnym podejściu do 100 km chciałbym się zmieścić w 16, może 15 godzinach. Trening będzie podporządkowany temu celowi. W Krynicy na starcie zabrakło mnie tylko raz – gdy byłem w Himalajach. Wcześniej brałem udział w maratonach, biegu na 64 km i w Iron Runie. Dzięki temu mogę spojrzeć na imprezę oczami zawodnika, a nie organizatora. Kiedy biegniesz, patrzysz, jak funkcjonują strefy, jak pracują wolontariusze i osoby odpowiedzialne za poszczególne zadania, masz lepszą orientację w tym, co należy poprawić.

Spodziewał się pan, że w ciągu zaledwie dziesięciu lat festiwal stanie się tak popularną imprezą?

Nigdy o tym nie myśleliśmy. Przypomnę, że w zeszłym roku wystartowało ponad 8,5 tys. osób. W tak krótkim czasie staliśmy się jedną z najbardziej rozpoznawalnych imprez biegowych w Polsce. Bez tradycji, w małym ośrodku górskim wymyśliliśmy formułę, która pozwala połączyć bardzo atrakcyjne biegi górskie z biegami ulicznymi, bo przecież ciągle najwięcej uczestników przyciąga Życiowa Dziesiątka z Krynicy do Muszyny. To najlepsza ilustracja tego, jak udało nam się powiązać dwa zupełnie różne światy. Dzisiaj mogę z dumą mówić o tym, że z wyjątkiem Warszawy, która organizuje największe wydarzenia biegowe w naszym kraju, nikt nie robi bardziej znaczącej imprezy niż my.

W programie festiwalu jest jeszcze miejsce na jakiś nowy bieg?

Przede wszystkim ten, o którym wspomniałem mimochodem. Covid zmusił nas do tego, by zaproponować hardcorową wersję 100 km. Biegniesz tylko i wyłącznie z tym, co masz w plecaku. To niezwykłe wydarzenie, które pokazało, jak można pokonywać tak niesamowity dystans w surowym reżimie.

Kilka konkurencji otrzymało już patronów. Czy są plany, by inne biegi też nazwać imionami zasłużonych dla Polski postaci?

Uważam, że takie połączenie świata wartości ze światem biegów było trafną decyzją. Ludziom, których wpisujemy w nazwę konkurencji, należy się szacunek, dzięki ich wysiłkom możemy się teraz w Krynicy tak znakomicie bawić. Właśnie to chcieliśmy przekazać tym, którzy tu przyjeżdżają. W ciągu trzech dni mamy ponad 20 różnych biegów i oczywiście chciałbym, by każdy z nich miał swojego patrona. Na pewno będziemy tę tradycję w najbliższym czasie kontynuować.

Po raz pierwszy Forum Ekonomiczne odbyło się nie w Krynicy, tylko w Karpaczu. Jest szansa, że powróci jeszcze na Sądecczyznę?

Wszystko w rękach rady miasta i gminy uzdrowiskowej Krynicy oraz zarządu województwa małopolskiego. Przedstawiliśmy ofertę współpracy zarówno w województwie małopolskim, dolnośląskim, wielkopolskim, jak i zachodniopomorskim. Zobaczymy, który z tych regionów zaoferuje najlepsze warunki. W tej chwili niczego nie można przesądzić.

Organizacja Festiwalu Biegowego w pandemii Covid-19 to największe wyzwanie w historii imprezy?

Zdecydowanie tak. Takich trudności z przygotowaniem wydarzenia, z którego zadowoleni byliby i uczestnicy, i organizatorzy, nie było nawet wtedy, gdy stawialiśmy pierwsze kroki. Ograniczenia, które narzuca ustawa, oznaczały, że nie można było w pełni wykorzystać potencjału, jaki ma Krynica, czyli miasto uzdrowiskowe. Maseczki, rękawiczki, dezynfekcja, dystans, ciągłe przypominanie o tym, że powinniśmy się zachowywać w taki sposób, żeby nie stwarzać zagrożenia dla innych, to tylko część prawdy o organizacji biegów w trakcie Covid-19. Druga część, dla zawodników równie ważna, to punkty serwisowe. Startującym na przykład na 100 km nie wolno podawać ciepłych posiłków czy słonych przekąsek, a płyny jedynie w opakowaniu. Tych ograniczeń było wiele, ale jako organizatorzy możemy się pochwalić, że 3 tysiące biegaczy przyjechało na trzy dni do Krynicy. To fantastyczny wynik w czasach, kiedy wszyscy boją się spotykać ze względu na ryzyko zakażenia.

Pozostało 88% artykułu
Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem