Najlepszy polski maratończyk był faworytem, choć o występie w Krynicy zdecydował godzinę przed startem. – Jeszcze o 9.30 byłem u siebie w domu w Muszynie i wahałem się, czy warto biegać. Miałem za sobą trudny tydzień treningowy, wyjazdy mnie zmęczyły, nogi były ciężkie. Nie mogłem liczyć na rewelacyjny wynik, ale skoro bieg odbywał się 10 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, to ostatecznie uznałem, że szkoda byłoby go przegapić – mówi Szost.
38-latek rok temu był drugi, przegrał tylko z Kenijczykiem Mathewem Kosgeim. Teraz gości z Afryki w Krynicy nie było, więc Polak przez większość dystansu biegł sam i do wygranej wystarczył mu czas 30.17.
– Pierwsze miejsce cieszy, gorzej z czasem. Start zaprocentuje treningowo, ale warunki nie pozwoliły mi na przebicie granicy 30 minut. Nie było Kenijczyków, którzy startują w Polsce podczas biegów ulicznych, więc nie miałem z kim rywalizować. Przeszkadzał też bardzo mocny wiatr. Biegłem sam od startu do mety, nie miałem się z kim zmieniać. To nie były podmuchy czy zrywy. Walczyłem ze ścianą wiatru, która nie pozwalała się rozpędzić! Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem.
Tauron Festiwal Biegowy w Krynicy zorganizowano w reżimie sanitarnym spowodowanym pandemią koronawirusa, ale Szostowi to nie przeszkadzało. – Ludzi faktycznie pojawiło się przy trasie mniej, ale nie odczułem większej różnicy. Organizatorzy zrobili wszystko, żeby impreza wyglądała tak jak w poprzednich latach – przyznaje biegacz.