Jest zadowolona z czasu, jaki uzyskała w Warszawie: – Bardzo chciałam zejść poniżej dwóch i pół godziny. Udało mi się i dzięki temu będę mogła teraz zgłosić się do któregoś z dużych maratonów. Może w Chicago, Nowym Jorku albo Berlinie – mówi, uśmiechając się szeroko. – W Warszawie pieniądze nie były zbyt duże, ale tym razem chodziło bardziej o dobry czas. Gdybym tym tempem pobiegła w Berlinie, byłabym dziewiąta. Za miejsce w pierwszej dziesiątce w Niemczech dostałabym znacznie więcej niż tutaj. Ale cieszę się, że udało mi się uzyskać tak dobry wynik. Teraz menedżer będzie mógł mnie zgłosić do dużego biegu.
Nie dla niej igrzyska
Ruth tak desperacko walczyła, by urwać te kilkanaście sekund (skończyła z wynikiem 2:29.39, niemal sześć minut lepszym od drugiej wśród kobiet Mołdawianki Lilii Fiskowicz), że po przekroczeniu mety na Stadionie Narodowym zasłabła. Upadła, nie mogła wstać, natychmiast pojawiły się służby ratunkowe, które umieściły zawodniczkę na wózku, okryły kocem i odwiozły do lekarza. – Nic się nie stało. Po prostu finisz był niesamowicie intensywny. Gdy podano mi wodę i gorącą herbatę, natychmiast doszłam do siebie. Znowu mogłam oddychać – mówi Kenijka.
Przeciętna pensja w Kenii wynosi 50 tysięcy szylingów miesięcznie (nieco poniżej 1800 złotych). Ruth twierdzi, że dzięki bieganiu może sobie pozwolić na całkiem niezłe życie. Nie chce powiedzieć, ile zarabia dzięki udziałom w maratonach, półmaratonach i biegach na 10 km, ale w pewnym momencie rozmowy stwierdza, że przynajmniej cztery razy więcej niż przeciętny Kenijczyk. Nie marzy o igrzyskach olimpijskich, medalach mistrzostw świata czy innych wielkich imprez. Dla niej to po prostu zwykła praca. – Gdyby się udało pojechać na igrzyska, byłoby fajnie. Ale nie koncentruję się na tym – przyznaje bez chwili wahania.
Chociaż minimum olimpijskie (4:42.00) ma wykonane z nawiązką, szans na wyjazd do Rio nie ma żadnych. Na oficjalnej stronie Międzynarodowego Związku Maratonu i Biegów Długodystansowych opublikowano listę 85 najlepszych tegorocznych wyników – ostatnia w zestawieniu jest Portugalka Filomena Costa z czasem 2.28.00. Na liście są 23 biegaczki z Kenii. Na igrzyska pojadą trzy. Te najlepsze wygrywają wielkie pieniądze w prestiżowych maratonach – w Bostonie triumf wyceniany jest na 150 tys. dol., w Nowym Jorku na 130 tys., w Chicago na 100 tys., w Berlinie stawką jest 50 tys. W Warszawie Ruth dostała 26 tys. zł (20 tys. za zwycięstwo i 6 tys. za czas, do tego doszedł jeszcze bonus w sprzęcie od Adidasa o wartości 3 tys. zł). Część zarobku Ruth musi oddać swojemu holenderskiemu menedżerowi. To on zgłasza ją i 60 innych biegaczy, których ma w swojej stajni, do kolejnych zawodów.
– Biegi dobiera się w zależności od tego, jaki kto ma czas, w jakiej jest formie. Już jestem zapisana na następny maraton w Chinach, ale jeśli powtórzę wynik z Warszawy, to w następnym roku dostanę możliwość wzięcia udziału w którymś z większych biegów – mówi Wanjiru.
W Kenii biegi to przepustka do lepszego życia. Ruth pochodzi z Nyahururu, 36-tysięcznego miasta, położonego 2,3 tys. m nad poziomem morza. Jej rodzice są nauczycielami. Ma siostrę bliźniaczkę i dwóch braci. Twierdzi, że cała rodzina i tak jej zazdrości, że dzięki bieganiu zarabia na niezłe życie. – Wcale nie lubiłam biegać – mówi z uśmiechem, po czym składa ręce jak do modlitwy. – Szczególnie nienawidziłam porannego wstawania na treningi. Nie, nie, nie – powtarza swoim momentami nieporadnym angielskim, chociaż w Kenii to przecież obok suahili język urzędowy. – W szkole powtarzano mi jednak, że mam dobrą technikę biegu, że mam talent, a z biegania można dobrze żyć, więc zaczęłam treningi.