Aleksander Matusiński: Chcę, by dziewczyny były szczęśliwe

– Nie wiem, co dalej. Dziewczyny mogłyby jeszcze potrenować i na fali sukcesu ustawić się życiowo, finansowo, ale nie będę niczego sugerował – mówi Aleksander Matusiński, trener sztafety 4x400.

Aktualizacja: 08.08.2021 20:43 Publikacja: 08.08.2021 19:41

Aleksander Matusiński: Chcę, by dziewczyny były szczęśliwe

Foto: Forum, Krzysztof Kuczyk Krzysztof Kuczyk

Jak smakują panu te dwa medale olimpijskie?

Wspaniale. Cały czas, od igrzysk w Rio, mieliśmy z tyłu głowy ten olimpijski medal. Dziewczyny stawały na podium mistrzostw świata i Europy, ale brakowało ostatniego skalpu. Chcieliśmy im zapewnić spełnienie oraz miejsce w historii polskiego sportu.

Poprzednie igrzyska tak bardzo siedziały wam w głowach?

Zdecydowanie tak. Uważam, że gdybyśmy tam w finale pobiegli jak w eliminacjach, to już w Rio mielibyśmy medal i spokojną duszę. Podchodzilibyśmy do kolejnych zawodów spełnieni. Nie było jednak ani miejsca na podium, ani gwarancji przyszłości, bo jedynie medal igrzysk daje olimpijską emeryturę.

Tylko Irena Szewińska i Teresa Ciepły zdobyły dla Polski więcej medali w konkurencjach biegowych od dziewczyn z pana sztafety...

Dla mnie one już są legendami. Są zawzięte, zażarte. Mieliśmy w tym roku dużo perypetii zdrowotnych, właściwie każda borykała się z jakimś urazem albo chorobą. Nie było łatwo, ale ze wszystkiego wyszły obronną ręką. Pokazały na bieżni serce i osiągnęły więcej, niż oczekiwaliśmy, po cichu liczyliśmy przecież na brąz. Dziewczyny były jednak zmotywowane. Chciały powalczyć i z Jamajkami, i z Amerykankami, choć to ostatnie było raczej iluzją.

Od 2017 roku przywoziliście medale ze wszystkich imprez, to wzmagało presję...

Presja była, ale ja się od niej odciąłem. Poprzednie medale to historia, w ogóle się nimi nie sugerowałem.

Trudno było zachować spokój po złotym medalu w sztafecie mieszanej?

Cały czas wtłaczałem dziewczynom do głów, że przyjechały tu walczyć w sztafecie kobiet. Mikst nie miał już znaczenia, od razu stał się historią. Mówiłem, że mają być głodne. Walczyć dla siebie, ale i dla Ani Kiełbasińskiej, która pobiegła świetnie w eliminacjach. Muszę jako trener podejmować decyzje, które są bardzo trudne, a nieraz kontrowersyjne. Zawsze moim celem jest optymalizacja możliwości sukcesu. Teraz się udało. Dziewczyny pobiły rekord Polski i zdobyły medal, ale nie byłoby tego sukcesu bez Ani. Dzięki niej Natalia Kaczmarek mogła odpocząć.

Kaczmarek mówiła, że boi się biegania na ostatniej zmianie. Dlatego zaczęła?

Natalia biega najszybciej i została mistrzynią Polski, więc jest liderką. Drugie miejsce zajęliśmy właśnie dzięki temu, że biegła pierwsza. Trochę ją poświęciliśmy, nie było innej możliwości. Oddała serce, ustawiła sztafetę. Dzięki temu dziewczyny mogły później spokojnie oddawać pałeczkę przy krawężniku. Zapewniła im komfort biegu.

Mieliście rok pełen problemów, a na igrzyskach i tak skończyło się kłopotem bogactwa...

Nie do końca. Brakuje nam Patrycji Wyciszkiewicz, która dwa lata temu podczas mistrzostw świata w Dausze pobiegła poniżej 50 sekund. To przykre, że nie wszyscy mogą stać na podium i zdobywać medale. Jesteśmy jednak jedną drużyną, zwyciężamy i przegrywamy razem.

Ile nerwów i emocji kosztowały pana problemy zdrowotne Justyny Święty-Ersetic?

Ciągnęły się od halowych mistrzostw Europy w Toruniu, gdzie naderwała mięsień czworogłowy w dwóch miejscach. Później przyszedł koronawirus z powikłaniami, wreszcie kolejne naderwanie miesiąc temu. Nie przyleciała do Tokio optymalnie przygotowana. Sytuacja była trudna. Rzuciły się na nią media, pojawił się hejt. Justyna odsunęła to jednak na bok i skupiła się na powrocie do startów. Ona ma walory nie tylko sportowe, wnosi też wiele do naszej grupy pod względem mentalnym. Dawała sztafecie bardzo dużo przez wiele lat i jej brak obniżyłby morale oraz szanse na sukces.

Kilka dni przed igrzyskami rozpłakała się przed kamerą TVP. Dlaczego?

Jednego dnia wychodziła na trening i robiła go w pełni, a kolejnego nie umiała utrzymać rytmu. Siłownia nie sprawiała jej problemu, ale już szybsze bieganie – tak. Bywały oczywiście dni, kiedy z tym bólem potrafiła osiągać takie czasy jak najlepsze, i wiedziałem, że da radę. Już w wiosce olimpijskiej lekarz kadry siatkarzy Jan Sokal zrobił prześwietlenie i wyszło, że jest po urazie. Uzyskaliśmy pewność, że nic jej nie grozi i może się szykować do sztafety.

Jest pan dziś w stanie powiedzieć, co dalej z tą sztafetą?

Nie rozmawiałem na ten temat z dziewczynami. Wiadomo, że mogłyby jeszcze potrenować i na tej fali sukcesu się ustawić – życiowo, finansowo. Nie będę jednak nikomu niczego sugerował. Chcę, żeby były szczęśliwe, a życie rodzinne jest najważniejsze. Zaakceptuję każdą decyzję. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Sam jestem spełnionym człowiekiem, ale na pewno mam też w sobie mnóstwo sił i chęci. Najpierw muszę jednak wrócić do domu, pojechać na wakacje, wyłączyć telefon.

A później się zacznie: nagrody, wizyty w zakładach pracy...

Nie myślę o wyróżnieniach czy nagrodach. Najważniejsze było dla mnie to, żeby Iga, Gosia, Justyna, Natalia, Ania i Patrycja – która była z nami wcześniej – zostały medalistkami olimpijskimi. Igrzyska to niesamowity ciężar. Sam nie wiem, jak to się stało, że lekkoatleci zdobyli w Tokio aż dziewięć medali. Mamy chyba dobre zarządzanie, napędzamy się, idziemy falą. Wszyscy jesteśmy jedną drużyną.

Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką