Reklama
Rozwiń

Jest w orkiestrach jakaś siła

Trąbkę zostawiłem w domu, nie chcę być uciążliwy dla swoich warszawskich sąsiadów. Wolę posłuchać muzyki, głównie jazzu, na przykład Glenna Millera. Ale przed startem wolę Play Station i książkę - mówi "Rz" Piotr Małachowski, wicemistrz olimpijski w rzucie dyskiem

Aktualizacja: 21.08.2008 04:41 Publikacja: 20.08.2008 18:13

Piotr Małachowski

Piotr Małachowski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Na ile mityngów lekkoatletycznych był pan zaproszony w tym roku?

Siedem, osiem, nie pamiętam dokładnie. Dyskobole są w drugiej lidze, a jak chodzi o pieniądze to może i w trzeciej.

Ile płacą za miejsce na podium w Golden League?

Za drugie miejsce w Super Grand Prix wypłacili 2 tysiące dolarów. Trochę śmieszne. Za wygranie mityngu w Polsce dostaje się więcej, ale u nas są tylko dwa czy trzy płatne. W Golden League tyczkarki zgarniają kilka razy więcej od nas. Tak było, jest, i mam nadzieję że już nie będzie. Dziś jesteśmy piątym kołem u wozu. Jak ktoś już naprawdę nie ma pomysłu jaką konkurencję włączyć do mityngu, to bierze dyskoboli. Na doczepkę.

W starożytności byliście symbolami sportu...

To jedna z najstarszych konkurencji, ale media wolą sprinty i skoki.

To dlatego młody dyskobol w drodze do medalu musi się imać różnych zajęć, łącznie ze staniem na bramce w dyskotece?

Życie płata różne figle. W tamtych czasach nie byłem jeszcze żołnierzem, i jedyne co miałem to 500 złotych stypendium z klubu. Wynajmowałem się jako bramkarz w kilku miejscach, powiedzmy że nieważne, w których.

Ręce szły w ruch?

Wystarczyło odstraszanie wyglądem i ostrzejszym słowem. Przecież widać, że spokojny jestem.

A pana jednostka wojskowa we Wrocławiu w czym się specjalizuje?

W sporcie. To Jednostka Sportowa Wojsk Lądowych, są w niej lekkoatleci, zapaśnicy, szermierze, judocy. Ale trenuję w Warszawie.

Przeszedł pan szkolenie wojskowe?

Do przysięgi, przez miesiąc, byłem normalnym rekrutem. Podobało mi się. Byłem dzień na poligonie, trochę się czołgałem, holowałem rannego, strzelałem, w rzucie granatem nie byłem najgorszy.

Lepszy niż w grze na trąbce?

Grę ćwiczyłem osiem lat. W drugiej klasie zaciągnąłem się do orkiestry strażackiej, bo mój dziadek jest strażakiem. Graliśmy przy różnych okazjach, na pogrzebach też. A potem zaczął się sport i musiałem dać sobie spokój. Trąbkę zostawiłem w domu, nie chcę być uciążliwy dla swoich warszawskich sąsiadów. Wolę posłuchać muzyki, głównie jazzu, na przykład Glenna Millera. Jak widać, jest w orkiestrach jakaś siła. Ale przed startem wolę Play Station i książkę.

Gdzie się pan podział w Pekinie po zdobyciu medalu? Pół polskiej ekipy pana szukało przez następny dzień

.

Duże miasto, łatwo się zgubić. Nawet naszemu taksówkarzowi się zdarzyło. Wybraliśmy się z kolegami pozwiedzać, pierwszy raz od przyjazdu do Pekinu. Ładne miasto, z minuty na minutę podoba mi się coraz bardziej. Musiałem się odprężyć, fizycznie i psychicznie. Cały czas ktoś dzwoni, mam skrzynkę pełną maili i esemesów. Nie czuję się na siłach odpowiadać, może za parę tygodni. Po Pekinie wystartuję jeszcze w dwóch mityngach, a potem chcę odpocząć.

Zabrał pan ze sobą kartkę z wynikami konkursu, żeby mieć dowód, że to jednak prawda: Małachowski przed Virgilijusem Alekną, Robertem Hartingiem?

Ja mam takie szczęście, że na mityngach często mi się zdarza wygrywać z kimś o pięć, dziesięć centymetrów. W drugą stronę nigdy. I tutaj właśnie w taki sposób pokonałem Aleknę. Po prostu byłem lepszy o te trzy centymetry. Rzut na srebro wcale na początku nie wydawał mi się daleki, nie do końca się udał. Dobry rzut płynie, mięśnie go nie czują.

Pana trener po słabych próbnych rzutach zbiegał na dół zaniepokojony, co się z panem dzieje.

Miałem problem z techniką. Moc była, ale przez stres wróciły różne moje głupie nawyki. Nie do końca się je udało wytępić, choć po eliminacjach byłem przekonany, że mam z nimi spokój. A tu nagle w próbnych rzutach jest 55 metrów, 65 z wybiegnięciem z koła, 58 metrów. Trochę się zdziwiłem, ale pomyślałem: nie przyjechałem tu jako chłopiec do bicia, trzeba walczyć.

Alekna to pana dobry kolega. Jak trzeba to pożyczy dysk, podpowie jak najlepiej trenować. W Pekinie też pomagał?

Nie, tutaj każdy walczył dla siebie. Dopiero po zawodach jesteśmy kumplami, spotykamy się na piwie. Alekna był w tym roku dwa razy w Spale, w styczniu i kwietniu, dał mi parę rad, ale ja nie jestem taki gibki. Mam bardziej spięte mięśnie i nie mogę robić wszystkiego co on. Virgilijus jest, jak to my mówimy, długi i luźny.

Jakie są pana mocne strony?

Mam szybkie nogi. Sprintera by ze mnie nie zrobili, ale gdy się kręcę w kole, to bardzo szybko. Dzięki temu potrafię się sprzedać. Muszę jeszcze popracować nad techniką, to dysk będzie leciał trochę dalej.

Dyskobole, kulomioci i młociarze to w lekkoatletyce osobna grupa nie tylko jeśli chodzi o zarobki, ale i styl życia. Dość rozrywkowy.

Mamy takie fajne mityngi na koniec sezonu, gdzie można się pobawić. Aleks Tammert i Gerd Kanter organizują u siebie w Estonii drużynowe mistrzostwa świata. Później zostajemy u nich na tydzień w luksusowym hotelu w lesie. Są dyskoteki, ogniska, polowania, jeżdżenie amfibią, czołgami. Raczej trzymamy się razem. Niektórzy są moimi przyjaciółmi, jak Harting, Alekna, Stammert, niektórzy tylko znajomymi, np. Kanter. On jest trochę spięty, ma swoje zasady. To nie jest typowy dyskobol. Nie zapali, nie napije się.

Może łatwiej jest wam się przyjaźnić niż np. tenisistom, bo wy walczycie o kilka tysięcy dolarów, a oni o setki tysięcy?

To raczej kwestia charakteru. Ja do tego grona dołączyłem trzy lata temu, na początku byłem traktowany z dystansem, musieli się przekonać, jakim jestem człowiekiem. Naprawdę pod tym względem jesteśmy wyjątkowi. Inni lekkoatleci nie organizują sobie takich leśnych pikników na koniec sezonu, młociarze i kulomioci też nie. Zabawa ma też zwykle jakiś szczytny cel, np. zbieramy pieniądze dla dzieci z nowotworami.

To może teraz pora na mityng Małachowskiego w Polsce?

Jak się znajdzie sponsor który da 300 tysięcy złotych, to ja się podejmuję zrobić mityng z mistrzami świata i olimpijskimi. Gerd Kanter nie przyjedzie za kilkaset złotych, trzeba zapłacić 10 tysięcy euro, opłacić samolot, hotel. Ale poza pieniędzmi żadnego problemu z zaproszeniem by nie było.

Nie denerwuje pana, że razem z wami startował w Pekinie Robert Fazekas?

Nie jest zbyt miło, gdy obok jest koksiarz, ale rozwiązanie problemu zostawiam innym. Podobno jest już jakaś niepisana umowa menedżerów lekkoatletycznych, że nie będą zapraszać na mityngi zawodników skazanych za doping. Czy wszyscy się zastosują do tej deklaracji, zobaczymy.

Uścisnęliście sobie z Fazekasem ręce, jakby nigdy nic?

Pierwszy wyciągnął rękę, potem po konkursie mi pogratulował. Ja mu nie gratulowałem, bo nie było czego. Mimo wszystko nie wypadało cofnąć ręki, choć to są trudne sytuacje. Ja, Alekna, Harting czy Kanter nigdy nie mieliśmy żadnych dopingowych problemów, a Węgrzy oszukiwali, i to dość perfidnie. Swoją drogą, Fazekas miał na barkach i na łydkach jakieś dziwne plastry. Wyglądały jak antykoncepcyjne.

Pan się kontroli nie boi?

Może wiele osób w to nie wierzy, ale pokazałem, że można walczyć czysto. Nie rzuca się wtedy ponad 70 metrów, ale medal można zdobyć.

Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku