[b][link=http://www.rp.pl/artykul/2,349542.html]Przeczytaj rozmowę z Majewskim, który mówi: Tak jestem rozczarowany. Mogłem pchnąć 22 metry[/link][/b]
Konkurs kulomiotów rozpoczął się, gdy słońce chowało się już za koronę stadionu, a panna Linet Chepkwemoi Masai z Kenii właśnie zdążyła zwyciężyć biegaczki z Etiopii w biegu na 10 000 m. O biegaczkach, mimo pasjonującego finiszu, pamiętać było trudno, bo pierwszy na liście startowej Christian Cantwell posłał kulę na odległość 21,54 m. Akcja rozpoczęła się od trzęsienia ziemi. Wszystkie rachuby, że to Polak zaskoczy konkurencję można było odłożyć na inny czas. Po pierwszej próbie była druga, też niezła: Reese Hoffa, jak zawsze wysmarowany magnezją od obojczyka do potylicy – 21,02.
Majewski był piąty w kolejce, ale dostał jeszcze parę minut na skupienie, bo trzeba było wręczyć medale chodziarzom na 20 km. Kiedyś przejmowalibyśmy się tą konkurencją, teraz trzeba było tylko wstać i wysłuchać hymnu dla Walerego Borczina. Polski rzut po rosyjskim hymnie – 21,36, Majewski ledwie wytrzymał siłę swego wymachu, ale za koło nie wyleciał. Za chwilę Adam Nelson – 21,11. Nikomu z wielkiej czwórki nie zadrżała ręka. Reszta patrzyła i podziwiała.
[srodtytul]Kontra i rekontra[/srodtytul]
Druga kolejka i nic, wszyscy Amerykanie gorzej, Polak też, ale jego kula znów była za linią 21 metrów. Następna seria podobna, ale napięcie na polskich krzesłach wzrosło, bo Nelson spalił rzut w granicach 21,50, a Niemiec Ralf Bartels o jeden centymetr wyprzedził naszego mistrza olimpijskiego. Stadion krzyknął, jak tylko niemiecki stadion krzyknąć potrafi. Połowa konkursu mignęła jak Bolt na setkę, czterech odpadło, została ósemka z Majewskim na trzecim miejscu.