Pokazał rywalom pięty już po kilkunastu metrach. Trudno, żeby było inaczej. Gdy wypadł na prostą widać było, że tym razem będzie pracował ciężko do samej mety. Po raz pierwszy zobaczyliśmy Bolta, który walczy o każdy najmniejszy ułamek sekundy i w końcu przed metą trochę zwalania, choć wcale nie chce, ale nogi już nie dają rady.
Za linią patrzy na zegar, a tam widać to, czego oczekiwał on i cały stadion: 19,20. Po kilkunastu sekundach wynik jest jeszcze okazalszy, komputery zaokrągliły i wyszło 19,19, poprawił się o 0,11, tak jak na 100 m. Rekord świata z tej planety, choć nie chce się wierzyć, że to możliwe.
Na polskiej trybunie dziennikarskiej siedzą i komentują Marek Plawgo, Marcin Urbaś i Paweł Januszewski. Wszystkich bieg stawia na nogi, albo i podnosi nad krzesła, komentarze są męskie, pierwszy bez konieczności cenzury: –... i wynik łatwo zapamiętać. Znaliśmy to z Pekinu i wszystko oglądaliśmy z jednakową fascynacją.
Usain Bolt gładzi twarz, rzuca parę słów do kamery, uśmiecha się szeroko, firmowe gesty muszą być pokazane. Stadion cichnie, aż w uszach dzwoni. On staje w blokach, startuje i biegnie jak nikt inny. Tym razem było trochę zwłoki, bo Francuz Alerte popełnił falstart, ale już za chwilę zobaczyliśmy niezwykłą lekkość przesuwania granicy ludzkich możliwości.
Pięciu pokonało dystans poniżej 20 sekund, wicemistrz świata (19,81) nazywa się Alonso Edward i jest z Panamy. Kto go zapamięta? Nikt nie zabierze Boltowi tych mistrzostw. Szans nie miał nawet kobiecy konkurs skoku wzwyż i próby Ariane Friedrich oraz Blanki Vlasić. Friedrich zdobyła brąz, Vlasić złoto i dla zasady mierzyła się z rekordem świata, bez powodzenia. Pędziwiatr z Jamajki ukradł show już po pierwszym rekordzie na 100 m, ale widać mu mało.