Harting - trudny mistrz

Robert Harting, mistrz olimpjjski, mistrz Europy i już trzykrotny mistrz świata w rzucie dyskiem, budzi uczucia czarno-białe. Dla jednych to dziś najciekawsze zjawisko niemieckiego sportu, dla innych tylko talent autokreacji. Można wybierać

Publikacja: 14.08.2013 09:00

Robert Harting

Robert Harting

Foto: AFP

Przed mistrzostwami w Moskwie ogłosił w „Bildzie" rodzaj manifestu: – Jeśli nie zdobędę złota, to w Niemczech umrze moja dyscyplina. Rzut dyskiem znów zostanie zepchnięty na krawędź, daleko za futbol. Drugiego miejsca dla mnie nie ma, za złotem jest czarna dziura — stwierdził.

W zasadzie tak mówi od lat. A potem po zwycięstwach bawi się z fotoreporterami w gonitwy po stadionie i w końcu rozrywa przed nimi podkoszulek rycząc jak tylko umie najgłośniej. Albo, jak w Londynie, biega owinięty niemiecką flagą przez plotki ustawione do następnej konkurencji.

Niemcy najpierw trochę nie wiedzieli, ile w tym zachowaniu szczerości, ile pozy. Po igrzyskach w Londynie w końcu uwierzyli, że mają sportowca, który nie tylko potrafi posłać dysk najdalej na świecie, ale ma także coś do powiedzenia o współczesności, że reprezentuje nowe pokolenie, któremu nie wystarczy trening, start, medal i na koniec grzeczny uśmiech na podium oraz kilka formułek do mikrofonu i kamery. Harting został najlepszym sportowcem kraju w 2012 roku (pokonał samego Sebastiana Vettela), zaczął być zapraszany do telewizji, podpisał kontrakty reklamowe z wielkim bankiem i wielką siecią sprzedaży mebli. Każde dziecko wie, kim jest dyskobol z Cottbus.

Harting mówi chętnie, że „dobre wyniki na stadionie to tylko podstawa" aktywnego życia. Potem przybiera liczne maski, które mają zapewnić mu rozgłos. Robi to prosto — budzi emocje, także negatywne. – Nie lubię go – przyznaje Piotr Małachowski. – Próbowałem, ale nie idzie się z nim dogadać. Żyje w swoim świecie i nie umie przegrywać – dodaje.

Nie umie i nie chce, bo tylko zwycięstwa dają mu prawo prowokacji, prawo do kontrowersyjnych opinii, do zabierania głosu w sprawach, które uważa za ważne. – Jeśli coś mnie zdenerwuje, zawsze to powiem – twierdzi.

W 2009 roku podczas mistrzostw świata w Berlinie zdenerwowała go milcząca demonstracja ofiar państwowego dopingu w byłej NRD. Ludzie stali w papierowych okularach z napisem „Nie chcę więcej widzieć oszustw". – Mam nadzieję, że jak machnę dyskiem i trafię w te głowy w okularach, to niczego już więcej nie zobaczą – powiedział publicznie.

Skandal był duży, niemiecki sport przez lata się odcinał od pozostałości tamtych metod, a osiłek z Cottbus, jak wtedy pisano, powiedział to, co mu podszepnął trener Werner Goldmann, jeden z tych, którzy nigdy nie zostali rozliczeni z win dopingowych, choć świadkowie wiedzieli, że był wśród tych, którzy podawali młodym ludziom dziwne tabletki, po których organizm działał jak nakręcony, ale potem nagle się psuł.

Solidarność z trenerem, to jedno. Pochodzenie drugie. Cottbus, małe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, osiedlowe bijatyki. – Byłem złym chłopakiem – powtarzał kiedyś dziennikarzom z wyraźnym zadowoleniem. – To trudny mistrz – tak powiedział o nim nawet Goldmann.

Ale dziś dziennikarze lgną do niego. Dyskobol wie świetnie, że go słuchają, więc mówi. Zwykle interesująco. Roberta Hartinga lepiej nie pytać o rekordy Juergena Schmitta, Larsa Riedela, Virgilijusa Alekny, czy walkę z Piotrem Małachowskim. On chce mówić o tym, że w telewizji jest za dużo piłki nożnej, że urzędnicy nie dbają o sportowców, że grzeją się w świetle ich sukcesów, ale nie tworzą im warunków do godnej pracy i płacy. Że walkę z dopingiem należy zacząć od dziesięcioletniej dyskwalifikacji za pierwsze wykroczenie (za tamte głupie wypowiedzi o ofiarach dopingu w NRD potem przepraszał). Że Thomas Bach, niemiecki kandydat na nowego szefa MKOl ma gromadzić pieniądze na walkę z przemysłem dopingowym. Że o winnych należy rozmawiać z imienia i nazwiska.

Wartość niemieckiego sportu zawodowego, to jego ulubiony temat. Naśmiewa się z niskich premii olimpijskich (– Nawet Grecy mają większe – mówi), pokazuje na przykładach, że w sporcie stopa zwrotu jest za niska, jeśli policzyć nakłady na wychowanie mistrzów. Nie lubi jednak rozmów o sobie, zwłaszcza pytań o to, po co te rozdarte podkoszulki, krzyki, miny, dziwne fryzury, tatuaże i naklejki, skoro poza stadionem chce być inteligentnym facetem z wizją nowoczesnego świata. – Nie jestem postacią z cyrku, po prostu mam wiele tożsamości, które mają po sto procent entuzjazmu i autentyczności – odpowiedział kiedyś dziennikarzowi na te zastrzeżenia.

Wierzyć, nie wierzyć? Harting studiował komunikację społeczną i gospodarczą na berlińskim uniwersytecie, chce pracować w reklamie, sporo maluje, głównie abstrakcje, albo tworzy artystyczne instalacje. Wie, że po olimpiadzie w Rio jego czas się skończy i siła oddziaływania zmaleje. Co wtedy? – Wtedy się znów przeistoczę. Mam nadzieję, w końcu w jakąś dobrą postać – odpowiada.

Przed mistrzostwami w Moskwie ogłosił w „Bildzie" rodzaj manifestu: – Jeśli nie zdobędę złota, to w Niemczech umrze moja dyscyplina. Rzut dyskiem znów zostanie zepchnięty na krawędź, daleko za futbol. Drugiego miejsca dla mnie nie ma, za złotem jest czarna dziura — stwierdził.

W zasadzie tak mówi od lat. A potem po zwycięstwach bawi się z fotoreporterami w gonitwy po stadionie i w końcu rozrywa przed nimi podkoszulek rycząc jak tylko umie najgłośniej. Albo, jak w Londynie, biega owinięty niemiecką flagą przez plotki ustawione do następnej konkurencji.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Lekkoatletyka
Upadek domu Ingebrigtsenów. Czy ojciec jednego z najlepszych biegaczy świata krzywdził dzieci?
Lekkoatletyka
Mykolas Alekna znów pobił rekord świata. Czy zrobił to uczciwie?
Lekkoatletyka
Memoriał Janusza Kusocińskiego. Najstarszy polski mityng wraca na Stadion Śląski
Lekkoatletyka
Grand Slam Track. Michael Johnson szuka Świętego Graala
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków