Przed mistrzostwami w Moskwie ogłosił w „Bildzie" rodzaj manifestu: – Jeśli nie zdobędę złota, to w Niemczech umrze moja dyscyplina. Rzut dyskiem znów zostanie zepchnięty na krawędź, daleko za futbol. Drugiego miejsca dla mnie nie ma, za złotem jest czarna dziura — stwierdził.
W zasadzie tak mówi od lat. A potem po zwycięstwach bawi się z fotoreporterami w gonitwy po stadionie i w końcu rozrywa przed nimi podkoszulek rycząc jak tylko umie najgłośniej. Albo, jak w Londynie, biega owinięty niemiecką flagą przez plotki ustawione do następnej konkurencji.
Niemcy najpierw trochę nie wiedzieli, ile w tym zachowaniu szczerości, ile pozy. Po igrzyskach w Londynie w końcu uwierzyli, że mają sportowca, który nie tylko potrafi posłać dysk najdalej na świecie, ale ma także coś do powiedzenia o współczesności, że reprezentuje nowe pokolenie, któremu nie wystarczy trening, start, medal i na koniec grzeczny uśmiech na podium oraz kilka formułek do mikrofonu i kamery. Harting został najlepszym sportowcem kraju w 2012 roku (pokonał samego Sebastiana Vettela), zaczął być zapraszany do telewizji, podpisał kontrakty reklamowe z wielkim bankiem i wielką siecią sprzedaży mebli. Każde dziecko wie, kim jest dyskobol z Cottbus.
Harting mówi chętnie, że „dobre wyniki na stadionie to tylko podstawa" aktywnego życia. Potem przybiera liczne maski, które mają zapewnić mu rozgłos. Robi to prosto — budzi emocje, także negatywne. – Nie lubię go – przyznaje Piotr Małachowski. – Próbowałem, ale nie idzie się z nim dogadać. Żyje w swoim świecie i nie umie przegrywać – dodaje.
Nie umie i nie chce, bo tylko zwycięstwa dają mu prawo prowokacji, prawo do kontrowersyjnych opinii, do zabierania głosu w sprawach, które uważa za ważne. – Jeśli coś mnie zdenerwuje, zawsze to powiem – twierdzi.