— Tylko praca, nauka i sztuka mają prawdziwą wartość — miał powiedzieć kiedyś legendarny fiński biegacz, 9-krotny mistrz olimpijski z igrzysk w Antwerpii 1920, Paryżu 1924 i Amsterdamie 1928. Kiedy dokładnie padły te słowa nie wiadomo, życie jednego z największych lekkoatletów w historii oddają one jednak idealnie. Paavo Nurmi był pracusiem i sportowym innowatorem, dlatego do wielkiej sławy dobiegł jeszcze przed trzydziestką. Dziś, w dobie sportowych celebrytów, kiedy gwiazdy stadionów wyskakują już nawet z lodówek (reklamują przecież mleko i jogurty), trudno wyobrazić sobie, jak sportowe uwielbienie wyglądało na początku ubiegłego wieku.
Po igrzyskach w Paryżu, kiedy na szyi urodzonego w Turku Paavo Nurmiego wisiało już osiem złotych medali, jego sława zaczynała mieć wymiar globalny. Dlatego skrzętnie skorzystał z zaproszenia Stanów Zjednoczonych na tournee po tym kraju. Nurmi — nazywany często Latającym Finem — nie zwolnił także tam. W ciągu 63 dni wziął udział w 55 biegach, z czego nie wygrał tylko dwóch. Stadiony pękały w szwach. Mówi się, że za udział w tournee do jego kieszeni trafiło ćwierć miliona dolarów, ale urosło to już prawie do miana legendy, ponieważ biegacz nigdy nie podpisał swoją ręką żadnego czeku. Jak pokaże przyszłość, długi bieg przez Stany Zjednoczone da jednak wymierne korzyści także ojczyźnie lekkoatlety.
Po powrocie do Finlandii czekał na niego oryginalny prezent — Waino Aaltonen przygotował formę, a następnie odlał z brązu jego posąg. Odsłonięcia monumentu dokonano w 1925 r. w rodzinnej miejscowości sportowca, co było pierwszym przypadkiem w dziejach sportu, kiedy postawiono pomnik jeszcze żyjącemu sportowcowi. Kiedy dokładnie fiński artysta przygotował formę przyszłej rzeźby nie wiadomo, „Kronika Sportu" (wydanie z 1993 r.) jako datę odsłonięcia pomnika podaje luty/marzec 1925 r. Od tamtego czasu rzeźba doczekała się kilkunastu kopii w całej Finlandii, w tym tej najsłynniejszej, tuż obok Stadionu Olimpijskiego w Helsinkach. Paavo Nurmi przebiegał tam obok samego siebie, kiedy w 1952 r. zapalał na stadionie znicz olimpijski. Podobizna biegacza stanęła nawet w Lozannie przed siedzibą Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.
Waino Aaltonen w swojej twórczości eksponował narodowych bohaterów. Tworzył też portrety oraz dekoracje, jak ta we wnętrzu fińskiego parlamentu. Chociaż nie był Michałem Aniołem, to jego twórczość była w kraju doceniana. Aby zrozumieć, jak ważnymi postaciami dla przeciętnego Fina byli wówczas Nurmi i Aaltonen, trzeba zagłębić się w historię ich kraju. Finlandia, która dopiero w 1917 r. odzyskała niepodległość, dopiero uczyła się swojej narodowej tożsamości. Przez wieki była bowiem tępiona najpierw przez Szwedów, a później przez rosyjskiego cara. Małe państewko po pierwszej wojnie światowej potrzebowało bohaterów-symboli.
Ale nazywanie Paavo Nurmiego jedynie fantastycznym sportowcem, byłoby uproszczeniem. Był bowiem pierwszym ambasadorem swojego kraju na świecie, gdyby wspomniał, że marzy o prezydenturze w swoim kraju, pewnie miałby na to duże szanse. Kiedy Finlandia była w kiepskiej kondycji finansowej, to właśnie Nurmi miał wpłynąć na decyzję amerykańskiego rządu dotyczącą dużej pożyczki udzielonej jego ojczyźnie. Podczas sportowej kariery sam prawdopodobnie również zarabiał dużo i to nie tylko na bieżni. Jego twarz zdobiła znaczki pocztowe, banknoty, nazwę „Nurmi" nosiła nie tylko marka papierosów, lecz nawet koń wyścigowy.