Najnowsze dopingowe odkrycia brytyjskich i niemieckich dziennikarzy – 11 lat, 12 359 testów krwi ponad 5000 lekkoatletów, 146 podejrzanych medalistów wielkich imprez – pokazują, że uczciwym łatwo nie będzie.
Kroniki igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata trzeba wciąż przepisywać na nowo, bo kolejne analizy przechowywanych latami próbek oznaczają ciągłą weryfikację uczciwości dawnych mistrzów.
Duża, może nawet największą część wpadek dopingowych dotyczy w lekkoatletyce rzutów. Wystarczy przypomnieć afery w konkurencjach, które dziś są specjalizacją polskiej lekkiej atletyki – rzucie młotem, pchnięciu kulą i rzucie dyskiem mężczyzn.
Trudno poważnie traktować wciąż ważny rekord świata młociarza Jurija Sedycha z 1984 roku (86,74), nawet jeśli Ukrainiec startujący w barwach ZSRR nigdy nie został przyłapany. Ten wynik, tak samo jak jego boje z innym radzieckim młociarzem Siergiejem Litwinowem, w których młot leciał nieraz poza granicę 84–85 m, pozostają w sferze sportowych legend z niewielką dozą wiarygodności.
Dopiero gdy poziom kontroli się podniósł, zaczęliśmy odkrywać świat, w którym doping to norma. Węgier Adrián Annus, który wygrał konkurs młociarzy podczas igrzysk w Atenach (2004), stracił złoto banalnie – nie dostarczył moczu do badania.