Z jednej strony dwukrotny mistrz olimpijski w biegu na 1500 m z Moskwy (1980) i Los Angeles (1984), z drugiej wybitny tyczkarz, który z zimną kalkulacją poprawiał przez lata po centymetrze rekord świata. Dwaj mistrzowie lekkiej atletyki, którzy startowali w czasach dynamicznych, niekiedy pięknych, ale też zakłamanych i pełnych kontrowersji.
Stają przed wyzwaniem, które słusznie określane jest jako największy kryzys tej dyscypliny od czasu, gdy napompowany sterydami Ben Johnson przebiegł linię mety olimpijskiego biegu na 100 m w Seulu (1988). Lekka atletyka ma problemy, może niektórych do końca nie znamy, ale mało kto zaprzeczy, że do pięknej dyscypliny już mocno przykleiła się etykieta, jaką kolarstwu nadał Lance Armstrong, ciężarom gromady siłaczy, a biegom narciarskim astmatycy.
Gdy lekkoatleci ruszą w sobotę do rywalizacji o medale mistrzostw świata w pekińskim Ptasim Gnieździe, będzie już wiadomo, kto ma rozpędzić chmury nad dyscypliną, znacznie gęstsze od smogu nad stolicą Chin. Chmury, które przyniosły 16-letnie, mocno kontrowersyjne rządy Lamine Diacka i jego poprzednika.
Ustępujący przewodniczący nie zapisze się pozytywnie w kronikach światowej lekkiej atletyki. Objął ster IAAF jesienią 1999 roku, zaraz po śmierci czwartego przewodniczącego – Włocha Primo Nebiolo, któremu królowa sportów zawdzięcza mistrzostwa świata, znaczny przyrost wypłat dla sportowców, ale także niekontrolowany rozwój dopingu oraz potężną władzę korupcji i nepotyzmu.
Nebiolo wypłynął na szerokie wody światowego sportu w 1981 roku wsparty przez Horsta Dasslera, twórcę firmy Adidas. Razem wymyślili mechanizm działania kopiowany potem latami w wielu związkach sportowych: jeden rządzi, daje drugiemu intratne kontrakty, dzielą się zyskami (w przypadku IAAF maszynką do przekazywania pieniędzy była prywatna firma marketingowa ISL utworzona przez Dasslera, która obsługiwała federację przez 20 lat; zbankrutowała niedawno, mając 278 mln dol. strat).