21-letni Kanadyjczyk Shawnacy Barber zrobił to, co cztery lata temu Paweł Wojciechowski w Daegu. Stanął na rozbiegu jako jeden z wielu i skoczywszy w pierwszych próbach: 5,50; 5,65; 5,80 i 5,90, został mistrzem świata. Z trójki Polaków dwóch wyjedzie z Pekinu z brązem (skoczyli po 5,80). Zdobywanie medali parami na razie wychodzi nam doskonale.
Wielkim przegranym znów jest Renaud Lavillenie – dla rekordzisty świata dzielenie brązu z Wojciechowskim i Liskiem to porażka. Mistrz olimpijski z Londynu wciąż nie jest mistrzem świata. Drugi był obrońca tytułu z Moskwy Niemiec Raphael Holzdeppe.
Tym razem nie było konkursu jednego aktora, była solidna walka grupy tyczkarzy, którzy czuli się mocni, do wysokości 5,80 dotarło aż dziewięciu, dopiero wtedy trzech odpadło.
Lavillenie był wtedy krótko liderem, z Barberem, Wojciechowskim i Liskiem. Holzdeppe raz strącił. Ale trzy błędy Francuza na 5,90 sprawiły, że mistrzostwo świata odfrunęło mu w siną dal. Niemiec i Kanadyjczyk skoczyli, reszta to proste rachunki – każdy z brązowych medalistów miał na zaliczonej wysokości tylko jedną próbę. Sześciu metrów nie skoczył nikt.
– Nie wiem, co mam powiedzieć. Jestem tak szczęśliwy. Taktyka była prosta: skakać wszystko w pierwszych próbach. To dawało medal. W drugim skoku mogłem mieć to 5,90, próba była super, ale musnąłem poprzeczkę i spadła. Pokazałem, że jeszcze w tym sezonie, a na pewno w kolejnym mogę skoczyć wyżej niż 5,80 – mówił Piotr Lisek.