Jest pani stuprocentowo szczęśliwa?
Anita Włodarczyk: W 99. Jeden procent odejmuję ze względu na brak rekordu świata. Zabrakło mi takiego rzutu, który dokręciłabym do końca i miała więcej swobody przy ostatnim obrocie. Ale dwa rzuty powyżej 80 metrów na takiej imprezie to też coś, zapewne zapiszą się w pamięci.
Czy czuła pani choć chwilę zagrożenie ze strony rywalek?
Po pierwszym rzucie wiedziałam, że jestem w wąskim finale. Kiedy w drugiej kolejce rzuciłam te 78 metrów wiedziałam, że mam złoty medal i muszę walczyć już tylko sama z sobą. Dobrze, że potrafiłam się zmobilizować do jeszcze lepszych rzutów.
Skąd pani wzięła tę mobilizację?
Dziś miałam w głowie wynik ponad 81 metrów, chciałam poprawić ten rekord świata.
A te krzyki, skoki, klapsy?
Nie wiem skąd wzięła się taka potrzeba, zwykle tego nie robię. Skoków w kole nie pamiętam. Wiem, że przed rzutami kilka razy biłam się po policzkach, to są momenty, gdy człowiek nie bardzo panuje nad sobą.
Rekordu świata w Pekinie brak, ale jest rekord mistrzostw świata. Cenne osiągnięcie?