Anita Włodarczyk: Nie chcę być dłużej sama

Dwukrotna mistrzyni olimpijska i czterokrotna złota medalistka mistrzostw świata w rzucie młotem Anita Włodarczyk o przygotowaniach do przyszłorocznych igrzysk w Tokio.

Aktualizacja: 26.11.2019 20:55 Publikacja: 26.11.2019 18:38

Anita Włodarczyk: Nie chcę być dłużej sama

Foto: Reporter, Łukasz Szeląg

Miała pani 25 listopada lecieć do Japonii. Co się zmieniło?

Musieliśmy zmienić plany, bo moje kolano jeszcze nie jest w stuprocentowej dyspozycji. Nic mnie nie boli, ale bez sensu jechać na zgrupowanie, jeżeli nie będę mogła w pełni trenować. Psychicznie bym tego w Japonii nie wytrzymała, byłabym zła i poirytowana. Stwierdziliśmy, że lepiej w kraju przechodzić rehabilitację. Już od półtora miesiąca jestem w treningu przygotowawczym. Robię ćwiczenia na górne partie mięśni, trening funkcjonalny, czyli to, co mogę. Wylatuję do Tokio 13 grudnia i cieszę się, że po zmianie planów mogłam być na premierze książki Otylii Jędrzejczak. Zapraszała mnie podczas gali 100-lecia PKOl.

Jak kolano spisuje się przy wykonywaniu obrotów?

Jeszcze tego nie próbowaliśmy. Miałam problem z łąkotką i to w lewej nodze, na której wykonuję obroty. Noga musi być w pełni sprawna. Nie wystarczy, jeśli będzie sprawna w 95 proc. Mogłabym stracić technikę, bo organizm będzie sobie jakoś to kompensował, jeśli pewne partie mięśniowe nie będą gotowe. Mamy wszystko zaplanowane i najważniejsze, żeby było zdrowie.

Boże Narodzenie i okolice nowego roku spędzi pani w Japonii?

Wracam 21 grudnia na święta, a 1 stycznia wylatuję na zgrupowanie do Stanów Zjednoczonych, najdłuższe w mojej karierze, bo będę tam 10–11 tygodni. Mamy swój ośrodek treningowy w Chula Vista w Kalifornii. Pojadę tam już po raz 11. z rzędu. Mam tam świetne warunki do trenowania, prawie jakbyśmy tam mieszkali. Mamy znajomych, przyjaciół, czujemy się jak u siebie. Potem wracam na tydzień do Polski i następnie na trzy, cztery tygodnie lecę do Japonii. Mam nadzieję, że w Kalifornii wezmę młot do ręki i oddam pierwszy rzut.

Trener zapowiadał, że chcecie zapoznać się ze stadionem olimpijskim...

Dokładnie nie pamiętam, kiedy ma być otwarcie stadionu w Tokio – wiem, że w grudniu. Burmistrz miasta Takasaki, gdzie będę miała bazę treningową, ma zrobić wszystko, żeby nam umożliwić dostęp. W Takasaki już w zeszłym roku podczas rekonesansu poprosiliśmy, żeby przy wylewaniu betonu postarali się zrobić takie samo koło, jak na stadionie olimpijskim. Przekonam się 14 grudnia, jak pójdę na rzutnię. Cieszę się, że Japończycy nas tak miło traktują. Miasto Takasaki wyremontowało rzutnię, przygotowało dla mnie siłownię. Warunki do trenowania chyba będą świetne. Nasi gospodarze są bardzo otwarci, mili. Nie znaliśmy nikogo, ale po pierwszym, krótkim, czterodniowym pobycie już mieliśmy relacje takie, jak byśmy się znali od dawna. Będzie się trzeba im odwdzięczyć i zdobyć złoty medal.

Jak to jest z tym betonem, trzeba się w nim zakręcić, czy już jak pani wejdzie do koła, to wszystko wie?

Zakładam buty, mam parę na beton szybki i „tępy". Trzeba sprawdzić, jak bardzo koło jest suche, potem polać wodą, jakby padał deszcz. Mamy swoje metody. Tak samo było na zgrupowaniach w Katarze, gdzie jeździliśmy przez dwa lata przed MŚ. Mnóstwo wyrzeczeń, bo treningi odbywały się w temperaturze prawie 40 stopni. Dochodziło do takiej sytuacji, że po 20 rzutach już nie miałam siły, a trzeba było oddać 40. Wmawiałam sobie, że będzie mi łatwiej na mistrzostwach świata. Jednak nie było mi dane wystartować w Dausze. Nie widziałam też koła, chociaż byłam na stadionie. Mam nadzieję, że w Tokio koło przetestuję.

Z powodu kontuzji nie wystartowała pani w mistrzostwach świata, ale odebrała złoty medal za igrzyska olimpijskie w Londynie po wpadce dopingowej Tatiany Łysenko.

Wszystko się pięknie ułożyło. Ceremonia medalowa to była mała rekompensata. Dowiedziałam się o niej niecałe dwa miesiące wcześniej.

Ufacie sobie jeszcze w środowisku?

Przez ostatnie 10 lat mieliśmy obawy tylko co do Tatiany Łysenko. Pozostałe zawodniczki były poza podejrzeniem. Nie sądzę, żeby jeszcze ktoś wpadł. Trenuję z Amerykankami, znamy się. One są strasznie silne, więc przy każdym wspólnym ćwiczeniu miałyby ode mnie ciężary większe o kilkadziesiąt kilogramów. Ja za to nadrabiam techniką, u nich w tym względzie są duże braki. Jak trenujemy w USA, to przychodzą, pytają, podglądają moje plany treningowe. Nie mam nic do ukrycia. DeAnna Price rzuciła w tym roku 78 metrów. Mam nadzieję, że w przyszłym będzie z kim rywalizować. Pamiętam, jak rywalizowałam z Łysenko, z Betty Heidler, potem zostałam sama, a jak jest rywalizacja, to inaczej się startuje.

Już się pani ściga z czasem, każdy trening jest na wagę złota?

Nie czuję, że coś mnie goni. Wiem, że nie możemy niczego przyspieszać. Myślę, że przełomem będzie zgrupowanie w USA. Jak wrócę, to będę wiedziała, na jakim jestem etapie. Może się stanie tak, że wezmę młot i rzucę 70 metrów na pierwszym treningu?

Jak pani znosi aklimatyzację przy podróżach na wschód?

Jak wracam ze zgrupowania w USA do Polski, to mam tydzień wyjęty z życiorysu i jestem na to przygotowana. Do Japonii lecimy na siedem dni, jak wylądujemy, będę notowała, jak się czułam, w jakich godzinach spałam, kiedy byłam głodna. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, żeby nie było wyrzutów sumienia, że mogłam czegoś lepiej dopilnować. Nie boję się, bo nieraz startowałam w Azji, choćby podczas mistrzostw świata w Pekinie w 2015 r. Nie wiem, czy organizmowi po tylu latach łatwiej się zaadaptować. Jest dziewięć godzin różnicy, ale mam swoje metody, wiem np., o której najlepiej wylądować. Jak wracam, to budzę się o drugiej, trzeciej w nocy i jestem głodna. Jeśli przez dwa miesiące jest się na zgrupowaniu gdzieś daleko, to rytm organizmu się przestawia. Tak samo będzie teraz. Na pewno nie przylecę do Japonii na tydzień przed igrzyskami, tylko dużo wcześniej. Myślę, że będę mogła więcej powiedzieć po drugim zgrupowaniu, w kwietniu, bo spędzę tam prawie miesiąc. To będzie ostatni etap sprawdzenia pod kątem aklimatyzacji. Ale generalnie mój organizm się szybko aklimatyzuje, bardziej obawiam się o jedzenie.

Dlaczego?

Kuchnia azjatycka jest specyficzna. Po raz pierwszy dwa lata temu miałam okazję polecieć do Japonii. Wybrałam się tam na wakacje, ale nie do końca z przekonaniem, że to był dobry wybór. Pierwsze, co mnie odrzucało, to kwestia żywieniowa. Pokochałam sushi, udon, ramen. Jak się jest na wakacjach, to można takie rzeczy jeść, ale na zgrupowaniu nie wyobrażam sobie jedzenia codziennie sushi i surowej ryby. To są pyszne potrawy, ale zakwaszają organizm. Rok temu w hotelu, gdzie będę miała bazę, kucharze powiedzieli, że dostosują się do moich wymagań, ale musimy wiedzieć, co jest dostępne, bo nie wyobrażam sobie, żeby przez miesiąc, codziennie jeść kurczaka. Zapytam, co mogą mi tam zaproponować, co jest dostępne, i będziemy jakoś sobie radzić.

Klimat japoński pani służy?

Z tego, co wiemy, podczas igrzysk ma być gorąco. W tym roku w Polsce też były upały, ale kiedy Japończycy do nas przyjechali, to po lądowaniu w Warszawie stwierdzili, że jest przyjemnie chłodno, bo w domu dobijała ich wysoka wilgotność. Porównywali to do warunków w Katarze. Jakoś się tym nie przejmuję, bo startowałam nieraz w Chinach. Pamiętam, jak na igrzyskach olimpijskich – od razu po wzięciu prysznica i wyjściu na zewnątrz – pot zaczynał spływać. Nie martwię się tym. Wszyscy będziemy mieli takie same warunki.

Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem