Jak wracam ze zgrupowania w USA do Polski, to mam tydzień wyjęty z życiorysu i jestem na to przygotowana. Do Japonii lecimy na siedem dni, jak wylądujemy, będę notowała, jak się czułam, w jakich godzinach spałam, kiedy byłam głodna. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, żeby nie było wyrzutów sumienia, że mogłam czegoś lepiej dopilnować. Nie boję się, bo nieraz startowałam w Azji, choćby podczas mistrzostw świata w Pekinie w 2015 r. Nie wiem, czy organizmowi po tylu latach łatwiej się zaadaptować. Jest dziewięć godzin różnicy, ale mam swoje metody, wiem np., o której najlepiej wylądować. Jak wracam, to budzę się o drugiej, trzeciej w nocy i jestem głodna. Jeśli przez dwa miesiące jest się na zgrupowaniu gdzieś daleko, to rytm organizmu się przestawia. Tak samo będzie teraz. Na pewno nie przylecę do Japonii na tydzień przed igrzyskami, tylko dużo wcześniej. Myślę, że będę mogła więcej powiedzieć po drugim zgrupowaniu, w kwietniu, bo spędzę tam prawie miesiąc. To będzie ostatni etap sprawdzenia pod kątem aklimatyzacji. Ale generalnie mój organizm się szybko aklimatyzuje, bardziej obawiam się o jedzenie.
Dlaczego?
Kuchnia azjatycka jest specyficzna. Po raz pierwszy dwa lata temu miałam okazję polecieć do Japonii. Wybrałam się tam na wakacje, ale nie do końca z przekonaniem, że to był dobry wybór. Pierwsze, co mnie odrzucało, to kwestia żywieniowa. Pokochałam sushi, udon, ramen. Jak się jest na wakacjach, to można takie rzeczy jeść, ale na zgrupowaniu nie wyobrażam sobie jedzenia codziennie sushi i surowej ryby. To są pyszne potrawy, ale zakwaszają organizm. Rok temu w hotelu, gdzie będę miała bazę, kucharze powiedzieli, że dostosują się do moich wymagań, ale musimy wiedzieć, co jest dostępne, bo nie wyobrażam sobie, żeby przez miesiąc, codziennie jeść kurczaka. Zapytam, co mogą mi tam zaproponować, co jest dostępne, i będziemy jakoś sobie radzić.
Klimat japoński pani służy?
Z tego, co wiemy, podczas igrzysk ma być gorąco. W tym roku w Polsce też były upały, ale kiedy Japończycy do nas przyjechali, to po lądowaniu w Warszawie stwierdzili, że jest przyjemnie chłodno, bo w domu dobijała ich wysoka wilgotność. Porównywali to do warunków w Katarze. Jakoś się tym nie przejmuję, bo startowałam nieraz w Chinach. Pamiętam, jak na igrzyskach olimpijskich – od razu po wzięciu prysznica i wyjściu na zewnątrz – pot zaczynał spływać. Nie martwię się tym. Wszyscy będziemy mieli takie same warunki.