Uśmiechnięty Kawhi Leonard

Kanada oszalała ze szczęścia, po tym jak Toronto Raptors zostali mistrzami NBA. Kawhi Leonard grał tak, jak kiedyś Michael Jordan.

Publikacja: 16.06.2019 21:00

Kawhi Leonard zdobył drugie mistrzostwo NBA (pierwsze w 2014 r. w San Antonio) i po raz drugi został

Kawhi Leonard zdobył drugie mistrzostwo NBA (pierwsze w 2014 r. w San Antonio) i po raz drugi został MVP finałów

Foto: AFP

Dominacja Golden State Warriors miała trwać jeszcze długo, drużyna zbudowana z gwiazd wydawała się być poza zasięgiem rywali. Porównywani do Boston Celtics lat 60. albo Chicago Bulls lat 90. nie dali jednak rady Raptors, którzy zostali założeni zaledwie w 1995 r.

Kanada oszalała

Ich powstanie (oraz Vancouver Grizzlies, po których pozostał tylko szyld – klub przeniósł się do Memphis) oznaczało ekspansję NBA na Kanadę. Dzisiaj można ją oceniać jako udaną. Kraj właśnie ogarnęło koszykarskie szaleństwo, chociaż Toronto to najmniej kanadyjskie z tamtejszych miast.

W poprzednich latach Raptors grali świetnie w rundzie zasadniczej, ale odpadali w play-offs, gdzie ich prześladowcą stał się LeBron James i jego Cleveland Cavaliers. Bez LeBrona, który przeniósł się do Konferencji Zachodniej, było im łatwiej, ale to nie znaczy, że łatwo: w drodze do finału, nie licząc słabych Orlando Magic, musieli pokonać Filadelfię 76-ers i Milwaukee Bucks – te drużyny też miały mistrzowskie aspiracje.

Przed sezonem doszło w Raptors do ważnych zmian: pracę stracił Dwane Casey, najlepszy trener poprzedniego sezonu, a największy gwiazdor i symbol klubu z Kanady DeMar DeRozan musiał odejść, by zrobić miejsce dla Kawhi Leonarda.

Wydawało się, że Leonard to taki typ zawodnika, który całą karierę spędzi w jednym klubie. W San Antonio Spurs wraz z rządzącym twardą ręką trenerem Greggiem Popovichem stanowili zgrany duet. W 2014 r. cieszyli się z mistrzostwa NBA, a Leonard został uznany za MVP finałów. W ubiegłym sezonie coś się jednak popsuło. Leczył kontuzję, przerwa w grze przedłużała się w nieskończoność, aż wreszcie stało się jasne, że gwiazdor nie chce już grać dla Spurs. Klub zrobił wszystko, żeby nie trafił do którejś z silnych drużyn Konferencji Zachodniej. Wyekspediowano go geograficznie na daleką północ, ale jeśli chodzi o konferencję, to na Wschód – do zimnego Toronto.

– Leonard to gracz wyjątkowy. Nie pamiętam żadnej rozmowy z nim, nie pamiętam, jak brzmi jego głos – mówił ESPN jego trener z czasów, kiedy był introwertycznym nastolatkiem. Rzadko się śmieje, stroni od wywiadów, nie udzielają się mu emocje. Kiedy już stało się jasne, że Toronto zdetronizowało dotychczasowych mistrzów, uniósł ręce w geście triumfu i wreszcie uśmiechnął się szeroko. Na bardziej spontaniczną reakcję pozwolił sobie po zwycięskim rzucie w decydującym o awansie, siódmym meczu z Filadelfią. Nim piłka wpadła do kosza, równo z końcową syreną, cztery razy odbiła się od obręczy. Ten rzut już przeszedł do historii. Kto chce sobie przypomnieć Michaela Jordana, powinien oglądać Leonarda. Nie chodzi o zdobywanie punktów, raczej o styl gry. Grację, z jaką się porusza i instynkt zabójcy, który pokazuje w decydujących fragmentach meczów.

Bez presji na parkiecie

– Za dużo w życiu przeszedłem, by czuć presję na parkiecie – powiedział niedawno. Pewnie miał na myśli śmierć ojca, zastrzelonego w 2008 r. przed myjnią samochodową, którą prowadził. Nikt nigdy nie musiał go gonić na trening, zaczyna pierwszy, kończy ostatni. Tak samo było z Jordanem.

Ale Raptors to nie tylko Leonard. Rozgrywający Kyle Lowry, kataloński środkowy Marc Gasol (mistrzowski pierścień nosi również jego brat Pau Gasol – to pierwszy taki przypadek w historii NBA) i jego kolega z reprezentacji Hiszpanii, twardo walczący pod koszami Serge Ibaka, bohater szóstego meczu (i nie tylko) Kameruńczyk Pascal Siakam czy rewelacyjny w rzutach za trzy Fred VanVleet. Na szczyt zaprowadził ich trener debiutant Nick Nurse. I jeszcze jeden ważny człowiek: generalny menedżer Masai Ujiri, który zbudował tę drużynę wokół Leonarda, a – wbrew pozorom – ryzykował bardzo dużo.

Nie wiadomo, czy Leonard zdecyduje się pozostać w Raptors, o co teraz modlą się kibice z Kanady, ale biorąc pod uwagę, że tam się odbudował i – co podkreśla – mógł liczyć na wielką pomoc ze strony klubu, a teraz może liczyć na wielkie pieniądze, wydaje się to prawdopodobne. Jest trzecim zawodnikiem w historii, który zdobył tytuł najlepszego gracza finałów NBA w dwóch różnych drużynach. Dwaj pozostali to Kareem Abdul-Jabbar (Milwaukee i Lakers) i LeBron James (Cavaliers i Miami Heat).

Dominacja Golden State Warriors miała trwać jeszcze długo, drużyna zbudowana z gwiazd wydawała się być poza zasięgiem rywali. Porównywani do Boston Celtics lat 60. albo Chicago Bulls lat 90. nie dali jednak rady Raptors, którzy zostali założeni zaledwie w 1995 r.

Kanada oszalała

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Nie żyje Dikembe Mutombo. Kochali go wszyscy
Koszykówka
Paryż 2024. Cud się nie zdarzył. Amerykańscy koszykarze piąty raz z rzędu ze złotem
IGRZYSKA OLIMPIJSKIE
Polacy wygrali z potęgami, jednego nazwano "Wieżą Eiffela". Czeka na nich Iga Świątek
Koszykówka
Koszykarze Sudanu Południowego. Trzyma za nich kciuki nawet Stephen Curry
Koszykówka
Igor Milicić: Jesteśmy zespołem. Jeremy Sochan sam nie wygra