Na godzinę przed meczem szatnia gości była miejscem prawdziwej inwazji przedstawicieli mediów. Dziennikarze szukali miejsca jak najbliżej szafki LeBrona Jamesa, wypełniając niemal całą przestrzeń, tak że pozostali gracze Cavaliers mieli problemy z przebraniem się w sportowy strój. To był najbardziej wymowny znak, że w Staples Center pojawiła się osoba wyjątkowa. Zaledwie 24-letni James jest koszykarskim i marketingowym geniuszem. W rankingach popularności światowych sportowców właśnie wysunął się na pierwsze miejsce.
Żaden inny zawodnik nie zgromadził takich dziennikarskich tłumów. Tego dnia miał jednak zmierzyć się z aktualnie panującym królem NBA, MVP poprzedniego sezonu Kobe Bryantem. – To nie będzie mecz LeBron kontra Kobe. W pojedynkę możemy sobie zagrać w golfa. Koszykówka jest sportem drużynowym, liczy się wyłącznie dobro zespołu i to kto na koniec zwycięży – mówił reporterom James.
I chociaż podobnie wypowiadali się trenerzy obu zespołów, Phil Jackson i Mike Brown, uwaga 20-tysięcznej publiczności w Staples Center oraz wielomilionowej przed ekranami telewizorów nastawionych tego wieczoru na kanał TNT skoncentrowana była na starciu dwóch supergwiazd. Początkowo wydawało się, że górą będzie LeBron, który szybko zdobył pięć punktów, a także przypadkowo… wybił Bryantowi palec prawej ręki. Ten najpierw stanął w miejscu w połowie akcji, zaciskając zęby z bólu, a następnie zszedł z parkietu. Niektórzy kibice obawiali się najgorszego. Szeptali – czy to już koniec? Czy Kobe nie wróci do gry? Trener od przygotowania fizycznego Gary Vitti szybko nastawił jednak kontuzjowany palec i lider Lakers – mimo bólu – znów pojawił się na parkiecie. – Początkowo byłem przestraszony, myślałem, że jest już po meczu. Wyglądało to, jakbym miał dwa palce w miejsce jednego. Paskudna sprawa! Koledzy nie mogli patrzeć na moją rękę, od razu odwracali głowy – mówił później Bryant. Po czym dodał: – Nie mogłem jednak pozwolić, aby LeBron urządził sobie wielki wieczór kosztem mojej drużyny. W przeciwnym razie ewentualna porażka obciążałaby moje konto. Musiałem wrócić i pomóc kolegom.
I chociaż w pierwszej połowie Kobe nie mógł złapać odpowiedniego rytmu, zdobył zaledwie pięć punktów, to jednak uparł się, że będzie grać w obronie przeciwko Jamesowi (chociaż Phil Jackson nie chciał narażać nie w pełni sprawnego gwiazdora) i czynił to w miarę skutecznie. Tego dnia otrzymał jednak duże wsparcie ze strony partnerów i to nie tylko z reguły spisującego się bardzo dobrze, rozgrywającego zdecydowanie najlepszy sezon w karierze Pau Gasola (22 pkt, 11/13 celnych rzutów z gry, 12 zbiórek), ale także chimerycznego Andrew Bynuma (14 pkt), który ciągnął grę zespołu w ataku w drugiej kwarcie, oraz nieprzewidywalnego Saszy Vujacica (14pkt, 4/5 za trzy), o którym Jackson powiedział, że chyba „nie ma szarych komórek”. Lakers na początku czwartej kwarty odskoczyli rywalom aż na osiemnaście punktów i chociaż na cztery minuty przed końcem Cavs zmniejszyli stratę do siedmiu, to dwie celne trójki Trevora Arizy przesądziły sprawę.
- W San Antonio przegraliśmy po ostatnim rzucie, z Orlando Magic w ostatniej minucie spotkania. Nie mogliśmy sobie pozwolić na trzy porażki z rzędu, tego już byłoby za wiele. To niezwykle cenna wygrana – skomentował Gasol. Krytykowani za bardzo nierówną grę w defensywie w tym sezonie, Lakers po raz pierwszy wygrali nie atakiem, ale obroną. – Nasz wysiłek w tym zakresie był naprawdę niesamowity – stwierdził Gasol. Co ciekawe, dzięki porażce Cavaliers najlepszy bilans w NBA (33-8) mają teraz… Marcin Gortat i jego Orlando Magic.