Marcin Gortat grał cztery minuty i 38 sekund w drugiej kwarcie. Zdobył w tym czasie cztery punkty (1/1 z gry, 2/2 z wolnych) i miał zbiórkę w obronie.
Polski środkowy, zmieniający lidera Orlando Dwighta Howarda, który wrócił do gry po jednomeczowym zawieszeniu, zrobił wszystko, co do niego należało. Sfaulowany przy próbie rzutu przez Stephona Marbury'ego, trafił obydwa wolne, dając zespołowi prowadzenie 30:28, którego Magic już nie oddali. Chwilę potem, po asyście Hedo Turkoglu, podwyższył spod kosza na 36:30.
Schodził z boiska przy prowadzeniu Magic 39:32.
Wydawało się, że Gortat jeszcze wróci na parkiet, gdyż Orlando po świetnej grze w siedmiu kolejnych minutach powiększyło przewagę do stanu 65:37. Przy tak wysokim prowadzeniu trenerzy zwykle dają dłużej pograć rezerwowym. Stan Van Gundy tego nie uczynił, a za chwilę było już za późno, gdyż Celtics rozpoczęli niesamowity pościg.
Mistrzowie z Bostonu znani są z umiejętności odrabiania strat, tak jak Magic z szybkiego tracenia przewagi. W czwartym meczu ubiegłorocznego finału Celtics przegrywali z Los Angeles Lakers już 24 punktami, a jednak wygrali to spotkanie. Teraz wzmocnili obronę, trafili kilka rzutów z dystansu, na co Orlando odpowiedziało chaotyczną grą, zbyt szybkimi rzutami i błędami rozgrywających zamiast spokojem i dogrywaniem pod kosz do Howarda.