[b][link=http://www.rp.pl/artykul/317025.html]Przeczytaj rozmowę z Marcinem Gortatem, który ciągle wierzy, że Orlando Magic zdobędzie mistrzostwo[/link][/b]
- Co pomyślałem sobie, kiedy piłka była w powietrzu? "Shit!!" - powiedział zaraz po zakończeniu meczu, na konferencji prasowej, bez cienia emocji na twarzy Kobe Bryant. Niewiele brakowało, a absolutny bohater spotykania numer jeden mógł zostać trzy dni później anty-bohaterem. Gdy Lakers mieli przy remisie 88-88 aż dziewięć sekund na rozegranie akcji, niepotrzebnie sam starał się za wszelką cenę oddać zwycięski rzut i w konsekwencji dał się zablokować dobrze ustawionemu Hedo Turkoglu.
Co gorsze, zostawił rywalom 0.6 sekundy na zadanie decydującego ciosu. Teoretycznie wydawało się, że sprawa jest przesądzona, a Magic nie mają żadnej szansy nawet na oddanie rzutu. Turkoglu posłał jednak piłkę wysokim lobem w stronę kosza, Bryant zagapił się, skupiając uwagę na podwojeniu Dwighta Howarda i pozwolił, aby zza jego pleców wyskoczył Courtney Lee. Debiutant nieoczekiwanie miał zupełnie czystą pozycję pod samym koszem, ale spudłował. Publiczność w Staples Center zamarła dosłownie na ułamek sekundy. A następnie odetchnęła z ulgą. - Trener rozrysował świetną zagrywkę. Dostałem dobre podanie. Złapałem piłkę i miałem dobrą pozycję do umieszczenia jej w koszu. Niestety, odbiła się od obręczy - mówił później z opuszczoną głową Lee, który w trakcie tegorocznych play-offs wielokrotnie (zwłaszcza w serii z ClevelandCavaliers) zdał egzamin dojrzałości, ale teraz nie trafił najważniejszego rzutu w swojej karierze. Seria finałowa wyglądałaby bowiem zupełnie inaczej, gdyby Magic wracali do Orlando remisując 1-1. Teraz muszą wygrać nie tylko wszystkie trzy mecze we własnej Amway Arena, ale również pokonać Lakers na ich terenie, oczywiście jeśli ci nie zapomną sobie pierwszego od 2002 roku tytułu mistrzowskiego na Florydzie.
Marcin Gortat zapowiadał, że trener Stan van Gundy wprowadzi zmiany w taktyce gry Magic, które pomogą im uniknąć kolejnego pogromu. Na piątkowym treningu wspomniał o dwóch elementach - skuteczniejszej walce na tablicach oraz utrudnieniu życia Kobe Bryantowi. W obu przypadkach korekty się sprawdziły. Magic dominowali w zbiórkach (44 do 35), a Kobe nie mógł już bezkarnie karcić rywali rzutami z półdystansu. Na swoich 29 punktów (na skuteczności 10/22) musiał się sporo napracować.
Koszykarze z Orlando podwajali go skutecznie, bądź wywierali presję przy każdym kontakcie z piłką, uniemożliwiając skuteczny przegląd pola i odcinając często od partnerów. W efekcie Kobe zanotował aż 7 strat i spudłował kluczowy rzut w końcówce czwartej kwarty. - Nie miał dobrego występu, biorąc pod uwagę jego własne standardy - skomentował Phil Jackson. - Absolutnie ma rację. Nie czytałem umiejętnie krycia rywali, ale na szczęście potrafiliśmy wygrać ten mecz. Muszę się jednak poprawić - przyznał Bryant. Tym razem jego zespół nie wygrał dzięki finezji. Lakers musieli to zwycięstwo dosłownie "wyszarpać" zmobilizowanej ekipie z Orlando. - Magic zareagowali dokładnie tak, jak się spodziewałem. Rozegrali znakomite spotkanie - stwierdził lider Lakers. Początkowo mecz przypominał jednak koszykarskie zapasy, a pierwsza kwarta zakończyła się najniższym wynikiem w historiifinałów: 15-15! Gortat pojawił się na parkiecie już po pięciu minutach, a van Gundy wreszcie ustawił go jako silnego skrzydłowego, obok Howarda. Początkowo Polak radził sobie bardzo dobrze - wymusił faul Pau Gasola w ataku, a następnie wykorzystał dwa rzuty wolne. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy Phil Jackson delegował do gry Lamara Odoma - zawodnika niższego i szybszego od Gortata. Nasz zawodnik dwukrotnie zostawił mu zbyt wiele miejsca na półdystansie, skąd skrzydłowy Lakers oddał dwa celne rzuty. Raz także dał się minąć w ataku. Po raz ostatni oglądaliśmy go na parkiecie na początku czwartej kwarty. W sumie grał przez ponad 15 minut (o ponad 4 minuty mniej niż w meczu numer jeden, choć tym razem w sytuacji, gdy wynik nie był rozstrzygnięty), trafił jeden z czterech rzutów, dwa spośród czterech osobistych, zdobył 4 punkty, zanotował tylko 3 zbiórki oraz dwie straty. Na pewno był to występ mniej udany niż w czwartek, gdy komentatorzy uznali go zgodnie jednym z nielicznych jasnych punktów w ekipie Magic. Mimo wszystko pomysł duetu Gortat-Howard momentami się sprawdzał. Goście kontrolowali wówczas strefę podkoszową w defensywie, nie pozwalając rywalom na łatwe punkty.