Hiszpanie pokazali koszykówkę na najwyższym poziomie. Wygrali w porywającym stylu. Bezdyskusyjnie.
– Europejska koszykówka bardzo zbliżyła się do tej z NBA. Różnice się zacierają – mówił w Katowicach przed finałowym meczem Bill Russell, jedenastokrotny mistrz NBA z Boston Celtics, legenda światowej koszykówki. – Najlepszy europejski gracz w NBA to moim zdaniem Tony Parker – odpowiedział na pytanie „Rz”. Chyba się mylił. Gwiazdor San Antonio Spurs wraz z reprezentacją Francji zajął w turnieju piąte miejsce i wczesnym popołudniem – wraz ze słynną małżonką Evą Longorią – szybko wsiadł do autokaru ekipy.
Wieczór w Spodku miał innych bohaterów. Głodny sukcesu i pierwszego w historii złota mistrzostw Europy zespół hiszpański i rewelację turnieju, niemającą nic do stracenia młodą reprezentację Serbii. Szybko okazało się, że tylko Hiszpanie udźwignęli tę rolę. Dla nich to był rewanż za nieoczekiwaną porażkę 57:66 w inauguracyjnym meczu w Warszawie na Torwarze. Wówczas Serbowie powstrzymali najlepszy w turnieju hiszpański atak, który do finału w Katowicach zdobywał średnio 79,1 pkt. W tamtym meczu nie grał jednak Rudy Fernandez, a drużyna włoskiego trenera Sergio Scariolo dopiero się rozkręcała. Całe swoje mistrzostwo pokazała w najważniejszym meczu.
Zaczęło się od mocnego uderzenia. W pierwszej kwarcie Hiszpanie trafili cztery z siedmiu rzutów za trzy punkty, prowadzili 24:14, a Fernandez miał trzy asysty. W drugiej na parkiecie trwała hiszpańska korrida, a na trybunach fiesta. W 20. minucie było 50:26. Pau „E. T.” Gasol, koszykarz z innej planety, wsadzał piłkę z góry do kosza po efektownych podaniach kolegów, zbierał pod obiema tablicami, blokował i... biegał do kontry. Już do przerwy miał 14 punktów, osiem zbiórek, dwa bloki. Nie było wątpliwości, kto zostanie MVP turnieju. Publiczność skandowała ten skrót po każdej jego akcji.
[srodtytul]Rytm wygrywania[/srodtytul]