Do powtórki z udziałem tych zespołów może dojść w wielkim finale. W Boże Narodzenie Cavaliers pokazali, że mają sposób na Lakers. Wygrali bezdyskusyjnie, prowadząc już nawet różnicą 20 punktów.
To miał być pojedynek dwóch gwiazdorów: Kobego Bryanta z LeBronem Jamesem. Obydwaj nie zawiedli, ale ten drugi miał wokół siebie lepszą drużynę – zdeterminowaną, twardo walczącą, dominującą fizycznie i taktycznie.
Na nic zdało się 35 punktów, dziewięć zbiórek i osiem asyst Bryanta, gdy słabiej zagrali jego partnerzy, szczególnie wysocy. 21 punktów to łączny dorobek Pau Gasola (dzień wcześniej przedłużył kontrakt z Lakers o trzy sezony – zarobi w tym czasie 57 mln dolarów), Andrew Bynuma i Lamara Odoma.
LeBron James zdobył 26 pkt, miał cztery zbiórki i dziewięć asyst, ale momentami potrafił usunąć się w cień. Bardzo skutecznie w ataku grał Mo Williams (28 pkt – rekord kariery), a pod koszem trudną do pokonania zaporę ustawiali Shaquille O’Neal i Anderson Varejao. Sędziowie pozwalali na twardą grę. Kilka minut przed końcem meczu sfrustrowana ich decyzjami i bezsilnością Lakers publiczność w hali Staples Center obrzuciła parkiet reklamowymi gadżetami. W powietrzu fruwały też plastikowe butelki.
W złych humorach opuszczali widownię także kibice Orlando Magic. Ich drużyna (trzeci bilans w lidze) przegrała na własnym parkiecie z wiceliderem Boston Celtics 77:86, zdobywając najmniej punktów w tym sezonie.