Z czterech zespołów, które spotkały się pod koniec maja ubiegłego roku w finałach konferencji, do grona szesnastu najlepszych drużyn, które teraz będą rywalizować o tytuł, dostał się tylko jeden. Tym rodzynkiem są obrońcy tytułu – San Antonio Spurs. Drużyna, która choć od lat sprawia wrażenie ekipy wyeksploatowanych staruszków, z godną podziwu regularnością melduje się rokrocznie co najmniej w finałach konferencji. W tym roku broni tytułu, ale o powtórkę sukcesu drużynie Gregga Popovicha będzie trudno. Bo w NBA idzie młode.
Niespodziewanym triumfatorem sezonu zasadniczego są Golden State Warriors. Drużyna prowadzona przez Steve Kerra, który zdobywał mistrzowskie pierścienie jako spec od rzutów specjalnych u boku Michaela Jordana w Chicago Bulls, prawie przez cały sezon zasadniczy przewodziła stawce, choć próżno byłoby jej szukać w gronie przedsezonowych faworytów. O sile Warriors decyduje duet superstrzelców – Stephen Curry i Klay Thompson, obaj synowie znanych graczy NBA ((więcej o Splash Brothers tutaj). Obaj obdarzeni talentem, którego w NBA nie widziano od czasów rozkwitu kariery Kobe’ego Bryanta. Na niedawnym treningu Curry trafił 94 ze 100 rzutów i to nie z linii rzutów osobistych, tylko… za trzy punkty. Z linii wolnych syn Della Curry’ego potrafi trafiać w seriach po kilkaset rzutów pod rząd. Przy okazji ustanowił też rekord trafionych „trójek” pod rząd – 77. Czy Warriors zdobędą tytuł? Dowiemy się w czerwcu, ale mimo świetnego sezonu, nie jest wcale przesądzone, że dotrą do finału. Po drodze czeka ich bowiem rywalizacja z co najmniej kilkoma ekipami z Zachodu, które mają identyczny cel – mistrzostwo.
Z nizin na szczyty wzleciały Jastrzębie z Atlanty. Drużyna, która przez lata regularnie awansowała do play off z niższych pozycji, przeżyła kilka lat temu masową wymianę kadr z trenerem na czele. Wyciągnięty z ciepłej posady asystenta Gregga Popovicha w San Antonio Mike Budenholzer, w ciągu jednego sezonu zbudował ekipę, która awansowała w ubiegłym roku do najważniejszej fazy rozgrywek (z ostatniego miejsca). Teraz Jastrzębie są już najlepszą ekipą na Wschodzie NBA. I próżno w niej szukać wielkich gwiazd, choć media starają się to za wszelką cenę robić – Teague, Millsap czy Horford może i mają sobą debiuty w meczu Gwiazd, ale siłą Hawks jest drużyna.
Najbardziej zaskakujące jest jednak to, kogo w play off nie zobaczymy. Przede wszystkim w pokonanym polu znalazło się wspominanych trzech finalistów konferencji z ubiegłego sezonu – Miami Heat, Indiana Pacers i Oklahoma City Thunder.
Ekipa z Florydy ucierpiała przede wszystkim z powodu odejścia do Cleveland Cavaliers jednego z najlepszych koszykarzy w historii NBA – LeBrona Jamesa. Ale nawet to nie uzasadnia tak słabego sezonu. 21. wynik w liczącej 30 zespołów lidze to dla wicemistrzów NBA powód do wstydu. W Miami pozostało przecież dwóch czołowych graczy drużyny, która przez dwa sezony sięgała po tytuł mistrzowski – Dwayne Wade i Chris Bosh. Co prawda obu nękały kontuzję, ale Miami nie może się uskarżać na krótką ławkę – do zespołu dołączyli przecież gracze dużego formatu, bywalcy Meczów Gwiazd – Luol Deng i w trakcie sezonu Goran Dragić. Niewiele to pomogło, Heat przegrali z kretesem.