W finałowej rywalizacji Boston Celtics prowadzą 3-1 i do 17. tytułu mistrzów NBA brakuje im tylko jednej wygranej.
– To jedno z tych wielkich zwycięstw, których nagrania trzymasz w domu na półce, by pokazywać je w przyszłości dzieciom – mówił najlepszy zawodnik meczu Paul Pierce, który zdobył dla zwycięzców 20 pkt i miał siedem asyst.
To spotkanie trafi do kronik NBA z racji niezwykłej pogoni zespołu Bostonu. W połowie drugiej kwarty goście przegrywali już 21:45, zupełnie nie radzili sobie z efektowną i skuteczną grą rywali. Najlepszy zawodnik Lakers Kobe Bryant zdobył w tym czasie tylko trzy punkty, ale zastąpili go inni – bezbłędny do przerwy Lamar Odom, Pau Gasol, Derek Fisher czy Vladimir Radmanović.
Wszystko odmieniło się po przerwie. – Powietrze uciekło z sali – komentował nagłą niemoc swoich graczy trener Lakers Phil Jackson. Ostatnie 19 minut meczu Celtics wygrali 50:23. Statystycy wyliczyli, że była to najwyższa punktowa różnica odrobiona w finale NBA od 1971 roku.
Celtics, którzy po trzech kwartach mieli już tylko dwa punkty straty (71:73), w ostatnich 12 minutach zapewnili sobie zasłużone zwycięstwo. Tym cenniejsze, że w decydujących momentach nie mogli grać dwaj kontuzjowani gracze pierwszej piątki – rozgrywający Rajon Rondo i środkowy Kendrick Perkins. Udanie zastąpili ich Eddie House i James Posey (trafili m.in. sześć z ośmiu celnych rzutów zespołu za trzy punkty). Tak jak Pierce, nie zawiedli także pozostali gwiazdorzy z wielkiej trójki Bostonu – Kevin Garnett zdobywający ważne punkty w końcówce i Ray Allen, którego akcja na 16 sekund przed syreną dała zespołowi prowadzenie 96:91 i przesądziła o wygranej.