„To jeszcze nie koniec” – wykrzykiwał spiker w hali Staples Center. Zespół z Los Angeles przedłużył finałową rywalizację i koszykarze wracają teraz do Bostonu.
Gwiazdorzy kina i zwykli kibice Lakers tworzący blisko 19-tysięczną publiczność mieli powody do obaw, gdyż niedzielny mecz trochę przypominał przegrane przez miejscowych spotkanie numer 4. Celtics znów słabo rozpoczęli, po 13 minutach przegrywali już różnicą 19 punktów (24:43), po czym szybko odrobili straty i wszystko znów rozstrzygało się w ostatnich akcjach meczu.
Spotkanie miało dwóch bohaterów. Po stronie Bostonu Paul Pierce, który grał 48 minut bez dwóch sekund, zdobył 38 punktów, miał 6 zbiórek i 8 asyst. Zostałby z pewnością MVP finałów, gdyby jego zespół wygrał ten mecz.
Po stronie Lakers wyróżniał się Kobe Bryant (25 pkt, 7 zb., 5 przechwytów), który już w pierwszej kwarcie zdobył 15 pkt, potem bardziej przykładał się do obrony, a w ataku pracowali jego partnerzy z pierwszej piątki – Lamar Odom (20 pkt, 11 zbiórek), rozgrywający swój najlepszy mecz w finale Pau Gasol (19 pkt, 13 zbiórek, 6 asyst) czy Derek Fisher (15 pkt).
Często Pierce i Bryant grali przeciwko sobie. Decydująca o wyniku meczu była akcja z ostatniej minuty, gdy przy prowadzeniu gospodarzy 97:95 atakowali Celtics. Bryant wybił wówczas piłkę kozłującemu Pierce’owi, przechwycił ją Odom i podał biegnącemu do kontrataku Kobemu, który efektownym smeczem dał swojej drużynie czteropunktowe prowadzenie na 37,4 sek. przed końcem. Rywale już nie odrobili tej straty.