Upadek Allena Iversona Jego kariera była koszykarską wersją „Slumdoga. Milionera z ulicy”. Do czasu. Allen Iverson, jedna z największych gwiazd w historii NBA, czterokrotny król strzelców i awanturnik nie do zniesienia, właśnie skłócił się z ostatnimi sojusznikami
Wychował się na ulicy i zawsze z dumą to podkreślał. Tam uczył się koszykówki, innej drogi ucieczki z ubóstwa nie znał. To była skrajna bieda: jeden mały pokoik w Hampton w stanie Wirginia, w którym mieszkał z matką i rodzeństwem. Przez środek pokoju przebiegała rura kanalizacyjna. – Co jakiś czas pękała i szambo wylewało się na podłogę. Smród panował niemiłosierny jeszcze przez kilka następnych dni – wspominał później. Gdy trafił do NBA i zaczął zarabiać miliony, nie odciął się od korzeni. Na mecze zapraszał dawnych kumpli ze slumsów. Po mieście prowadzał się w szemranym towarzystwie, byli w nim również lokalni gangsterzy i dilerzy narkotyków. Mówiło się, że płaci mafii procent ze swoich zarobków. Miał się do tego zobowiązać jeszcze jako nastolatek, z pistoletem przystawionym do głowy.
[srodtytul]Idol slumsów i Azji[/srodtytul]
Do NBA trafił w 1996 roku z szanowanej w kręgach koszykarskich uczelni Georgetown. Z pierwszym numerem draftu wybrali go zgłodniali sukcesów Philadelphia 76ers. Niski, mierzący niespełna 183 cm Iverson wszedł do ligi jak słoń do składu porcelany. W krytyce nie oszczędzał nawet największych gwiazd ligi, z Michaelem Jordanem na czele. Jako pierwszy debiutant w historii zdobył ponad 40 punktów w pięciu kolejnych meczach, ale ze względu na złą reputację nie został wybrany do Meczu Gwiazd. Szefowie NBA nie wiedzieli, jak sobie z nim poradzić. Kogoś takiego jeszcze nie mieli.
Komisarz ligi David Stern nie darmo uchodzi jednak za mistrza marketingu. Po dwóch latach, zamiast z Iversonem walczyć, zaczął go promować. Chłopak wytatuowany od stóp do głów, obwieszony złotymi łańcuchami i bransoletami, mówiący pod nosem slangiem, często trudno zrozumiałym dla amerykańskich dziennikarzy, okazał się prawdziwą żyłą złota. Idolem slumsów wielkich miast, tych wszystkich, którym w życiu się nie powiodło, ale ciągle żyli marzeniami. Wybaczano mu wiele. Nawet wtedy, gdy pewnego dnia po kłótni domowej wystawił nagą żonę przed drzwi w środku zimy. Jego koszulki osiągały rekordy sprzedaży, a największym hitem były w Azji. – On jest w Japonii numerem jeden. Dlaczego? Ponieważ gra świetnie w koszykówkę, a wzrostem nie odbiega od wielu spośród nas – tłumaczyła mi parę lat temu znajoma japońska dziennikarka.