29-letni Ron Artest to chyba największy oryginał w NBA, współczesna wersja (z modyfikacjami) Dennisa Rodmana. Los Angeles Lakers podpisując z nim kontrakt wiedzieli, że dostają potencjalnie jednego z najbardziej utalentowanych koszykarzy na świecie, grającego niezwykle twardo, bezwzględnie czołowego defensora ligi, ale... No właśnie, za Artestem ciągnie się od sześciu lat reputacja człowieka nieobliczalnego, który nie potrafi kontrolować swojego temperamentu. Koszykarz ciągle pokutuje za moment szaleństwa, gdy jako zawodnik Indiana Pacers wziął aktywny udział w największej bijatyce w trakcie meczu w historii NBA. Wówczas, trafiony kubkiem piwa przez kibica, wszedł na trybuny, sam wymierzył sprawiedliwość i został za to ukarany sezonową dyskwalifikacją. Teraz Artest przyznaje jednak, że jest innym człowiekiem i zamierza pomóc Lakers w obronie mistrzowskiego tytułu.
[b] - Jest Pan zadowolony z tego, że wreszcie trafił do Los Angeles?[/b]
- Czekałem na to od dłuższego czasu. Nie powiem, że chciałem grać dla Lakers od zawsze, bo będąc na uczelni St John's marzyłem o występach w New York Knicks. Później jednak zacząłem regularnie rywalizować z Kobe Bryantem. Od tego czasu bardzo chciałem kiedyś zagrać wspólnie z nim w jednym zespole. Przez ostatnich kilka lat ciągle myślałem o tym, aby w końcu trafić do Los Angeles. Oczywiście, w pełni szanowałem drużynę, w której występowałem w danej chwili, ale gdzieś tam w środku ciągnęło mnie do Lakers. Tego lata chciałem być lojalny wobec dotychczasowego pracodawcy i powiedziałem, że Houston Rockets są moją pierwszą opcją. Gdy Mitch Kupchak (generalny menedżer LAL) zadzwonił do mojego agenta - nie mogłem w to uwierzyć. Akurat spędzałem urlop w L.A, byłem tu już od półtora miesiąca. Gdy okazało się, że Rockets zamierzają pójść w innym kierunku, błyskawicznie dogadałem się z Lakers.
- W jakim punkcie kariery znajduje się Pan po dziesięciu latach gry w tej lidze?
- Bardzo dobrym. Ciągle potrafię "ustać" rywalom w defensywie, nie dając się im wyprzedzić. Teraz będę miał za sobą dwóch wysokich graczy w osobach Pau Gasola i Andrew Bynuma, co stworzy znakomitą kombinację. Pamiętam, jak grałem w Indiana Pacers - gdy rywal czasem mnie mijał, wówczas Jermaine O'Neal blokował każdy rzut. To będzie podobna sytuacja.