Polscy trenerzy, nie tylko koszykarscy, rzadko pracują za granicą. Kontrakt w zespole Bundesligi to chyba powód do szczególnej dumy?
Wojciech Kamiński: Po kilkunastu latach pracy w polskiej ekstraklasie czas na nowe wyzwania. Bardzo się cieszę i uważam to za duży sukces i wyzwanie oraz szansę, która się przede mną otwiera. Praca w Bundeslidze jest spełnieniem marzeń, ale jednocześnie czuję odpowiedzialność jaka na mnie spoczywa. Jeśli mi dobrze pójdzie, to może przed kolejnymi trenerami otworzy się szansa na pójście w tym kierunku. Jeśli mi się nie uda, to nie będę zadowolony, ale chyba też nikt nie będzie szczęśliwy. Trzeba jednak myśleć pozytywnie. Działacze, zarząd, sponsorzy realistycznie podchodzą do sprawy. Celem jest utrzymanie, a w tym przypadku kontrakt automatycznie przedłuży się na kolejny sezon.
Wcześniej nie było propozycji?
Już w zeszłym roku miałem pierwsze propozycje z zagranicy. Wiedziałem, że Rosa nie będzie chciała, żebym wypełnił trzyletni kontrakt do końca. Było zainteresowanie z Węgier, z klubu grającego w pucharach, a nawet z włoskiej Serie A. Lecz wtedy nic z tego nie wyszło. W tym roku miałem dogadany wieloletni kontrakt z polskim klubem, właściwie byłem zdecydowany. Wtedy odezwało się Mitteldeutscher, zastanawiałem się przez chwilę, ale postawiłem na tę szansę. To nie było nic pewnego, tylko zainteresowanie, potem jeszcze spotkania, rozmowy. Decyzja została podjęta trochę w ciemno. Stwierdziłem: czekamy i ryzykujemy, ale wszystko dobrze się skończyło. To szansa, bo żaden polski trener nie prowadził jeszcze drużyny z Bundesligi. Nie pamiętam, aby jakikolwiek polski trener prowadził drużynę męską w jednej z topowych lig w Europie.
Z czego to może wynikać?