Wcześniej były cierpliwość, uczciwość, szacunek dla innych, uprzejmość". „To, co robi Dean Smith w Karolinie Północnej, przypomina sektę" - oceniał Chuck Daly, trener amerykańskiego „Dream Teamu" z igrzysk w Barcelonie (1992). Z tym, że o tej sekcie wyrażał się z uznaniem.
Jeśli zawodnik w meczu sparingowym oddał rzut niewłaściwy technicznie i trafił do kosza, trener Smith prosił kierownika drużyny o anulowanie punktów. Na treningach panowała prawie całkowita cisza, każdy był dokładnie rozpisany i punkt po punkcie realizowany.
- Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której przyznałby, że to jego zawodnik zawinił – powiedział kiedyś Mike Krzyżewski, wielki rywal Smitha, trener Duke. Dodawał, że to dlatego podopieczni Smitha byli wobec niego tak lojalni.
Smith nie miał ulubionych graczy. Wymagał szacunku dla wszystkich członków zespołu, ale też dla przeciwników: wyrzucał tych, którzy popisując się efektownymi zagraniami, chcieli upokorzyć rywali. Był cichy, introwertyczny, może dlatego, że był obcy w Karolinie - pochodził z Kansas. Bardzo pobożny – zawodnicy musieli chodzić do kościoła, chyba że ich rodzice sobie tego nie życzyli.
Jordana wprowadzał do gry powoli, choć wiedział, że ma do dyspozycji diament. Jak tylko mógł ograniczał jego indywidualne popisy: wystarczy powiedzieć, że w NBA przez siedem sezonów z rzędu Jordan miał średnią powyżej 30 punktów na mecz, a w ostatnim sezonie w Karolinie Północnej – zaledwie 17,5 pkt.
Przez 36 lat, aż do 1997 roku, Smith trenował Tar Heels - zespół uniwersytetu Północnej Karoliny. Gdy odchodził miał najlepszy bilans w historii trenerów NCAA, czyli ligi uniwersyteckiej koszykówki w Stanach. Nie zbierał wyłącznie pochlebnych opinii. Niektórzy rywale uważali, że jest wiecznie zadowolony z siebie i przekonany o własnej nieomylności. Mieli go za szorstkiego, nawet nieprzyjemnego.