W środę całą uwagę przyciągał jeden kolarz – Alejandro Valverde. Hiszpan za tydzień skończy 38 lat. W kolarstwie zaawansowany wiek nie jest wadą, ale rzadko się zdarza, aby taki wiarus jeździł szybciej niż młodsi o kilkanaście lat rywale.
Tymczasem w tym roku Valverde odniósł już osiem zwycięstw, trzy z nich w klasyfikacji generalnej trudnych wyścigów etapowych – Dookoła Walencji, Katalonii i Abu Dhabi Tour. Wiosną nastawiał się jednak na ten właśnie tydzień. Tydzień ardeńskich klasyków.
W niedzielę w „Amstel Gold Race", którego jeszcze nie wygrał, pojechał nieźle jak na 38-latka, ale słabo jak na Valverde. Znów nie udało mu się zwyciężyć. Był piąty. Czuł się rozczarowany.
We wczorajszej „Walońskiej Strzale" długo nie zanosiło się, że odegra jakąkolwiek rolę. Jechał z tyłu, na czele szaleli inni. Ale nie na darmo Hiszpan wygrywał ten wyścig pięciokrotnie. Wie, kiedy się przyczaić, a kiedy zaatakować.
We „Fleche Wallonne" rozstrzygnięcia zazwyczaj zapadają na Mur de Huy, stromej ścianie, wzdłuż której stoją tysiące kibiców. To zawsze jest piękny obrazek, choć kolarze narzekają na tumult. Zaraz za tym hałaśliwym podjazdem znajduje się meta. Wykończeni zawodnicy często finiszują zygzakiem. Kto pojawi się na tym podjeździe w czołówce, liczy się w stawce.