Rzeczpospolita: Przyłączy się pan do tych, którzy już zapowiadają kolejny wielki sezon polskich skoków?
Adam Małysz: Ja takich głosów nie słyszę. Jeśli te deklaracje padają z ust prezesa Apoloniusza Tajnera, to wiadomo... on lubi troszkę podkoloryzować. Ja stąpam mocniej po ziemi. Sądzę, że można i trzeba liczyć tej zimy na sukcesy skoczków, ale na tym etapie trudno o porównanie z zawodnikami z innych krajów. Wiem, że nasi są w odpowiedniej formie, bo treningi odbyły się planowo i bez kłopotów. Nie ma kontuzji, wszyscy są zdrowi, a to jest najważniejsze. Szczyt ma przyjść we właściwej chwili, czyli na mistrzostwa świata w Seefeld. Przynajmniej wszystko zrobiliśmy, by tak było. Nikt jednak nie jest w stanie teraz stwierdzić, czy na pewno tak się stanie.