Dobrych i dalekich skoków było wiele, każda z ośmiu serii podnosiła napięcie, przełom nastąpił w siódmej, gdy doskonałe skoki (po 136,5 m) oddali najpierw Anze Lanisek ze Słowenii i Michael Hayboeck z Austrii, ale to, co najważniejsze stało się poza zeskokiem: austriacki kontroler kombinezonów Sepp Gratzer zdyskwalifkował Norwega Johanna Andre Forfanga.
Kolejny zwrot akcji zapewnił David Siegel – skoczył bardzo daleko (142,5 m), ale upadł. Wielka Krokiew długa czekała, by wstał, w końcu Niemiec opuścił wybieg na noszach. Tablica wyników pokazała, że prowadzący od początku konkursu Niemcy (zwykle z wyraźną przewagą – tego dnia cała czwórka spisywała się bardzo dobrze), mieli zaledwie 1,2 pkt. przewagi nad Austrią. Polacy, po dość długim (131,5 m), lecz nieco niestabilnym skoku Kamila Stocha awansowali na trzecie miejsce i zaledwie o 2,3 pkt wyprzedzali Słowenię.
Rozstrzygająca seria tej kolejności nie zmieniła, choć też przyniosła znakomite skoki. Najpierw honor Norwegów obronił Robert Johansson, jego 136,5 m nie oznaczało jednak poprawy 8. miejsca. Ryoyu Kobayashi też przypomniał o sobie, skok na odległość 135 m (wcześniej 132 m) dał liderowi PŚ siódme miejsce w nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej. Timi Zajc (135 m) pokazał, że równie daleko musi skoczyć Dawid Kubacki, by Polacy zostali na podium. Kubacki skoczył 143,5 m, poprawił o 0,5 m rekord Wielkiej Krokwi (nieco wcześniej, w 6. serii – 143 m skoczył Markus Eisenbichler) i dał widzom powody do fety.
Gdy emocje nieco opadły można było przyznać, ze trener reprezentacji Polski Stefan Horngacher jednak miał rację odważnie stawiając na Macieja Kota. Ten teoretycznie czwarty, był trzecim z Polaków, skakał lepiej od Piotra Żyły.
Publiczności zostały do oglądania skoki dwóch Stefanów: Krafta i Leyhe. Najpierw Austriak pięknie poleciał 141 m, potem Niemiec 137 m w nieco trudniejszych warunkach. Po chwili przeliczeń podano decyzję: Niemcy – 1157,5 pkt., Austriacy – 1157,4. Mniejszej różnicy w konkursie skoków nie ma.