Japoński skoczek najlepiej jak można przypomniał o swoim talencie, wygrał dziesiąty konkurs pucharowy tej zimy, pokazał także ekspertom, którzy widzieli już jego słabość, jak się mylą. Dwa loty na odległość 224 i 234 m wystarczyły, by wyprzedzić Markusa Eisenbichlera o pół punktu i Stefana Krafta o ponad 5 punktów.
Powtórki z polskiego wstępu nie było, było solidne skoki polskiej czwórki: Stocha, Żyły, Kubackiego i Wolnego, tej samej, która tak odważnie skakała w piątek. W sobotę było nieco gorzej, bez miejsca na podium, ale wciąż blisko najlepszych.
Rytm rywalizacji był taki sam jak dzień wcześniej – najpierw popołudniowe kwalifikacje, kilkanaście minut później główne zawody. Podobnie jak w piątek w serii kwalifikacyjnej odpadli Stefan Hula (182 m) i Paweł Wąsek (176). Mała pociecha, że mieli blisko do awansu – Hula był 41., tuż za szczęśliwą czterdziestką, Wąsek – 43.
W kwalifikacjach oglądano w zasadzie tylko dwa doskonałe skoki – jeden wykonał Eisenbichler, drugi Kobayashi, już wtedy dając do zrozumienia, że pogłoski o znacznym osłabieniu formy lidera PŚ są raczej przesadzone. Premię finansową zgarnął Niemiec, zadecydowały punkty za wiatr. Zwycięzca z piątku Timi Zajc bez błysku – 21., polska czwórka na pozycjach od 8. do 20., czyli spokojnie zdobyła awans.
Pierwsza seria dała prowadzenie Kobayashiemu przed Żyłą i Eisenbichlerem, inaczej mówiąc kwalifikacje nie kłamały. Pozostali Polacy tym razem nie podnieśli kibicom ciśnienia: Kamil Stoch – 10., Jakub Wolny – 21., Dawid Kubacki (drugi w piątek) – 24. Skocznia im. Heiniego Klopfera wyraźnie miała swoje kaprysy, jedych nagradzała, innych nie. Zajca, zwycięzcę z piątku, potraktowała dość łagodnie dając mu szóste miejsce, tuż za wiceliderem PŚ Stefanem Kraftem. Czwarty był, raczej niespodziewanie, inny Austriak Phillip Aschenwald.