Bez Justyny Kowalczyk walczącej o medale mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym to dziś dla większości polskich kibiców mistrzostwa świata w skokach. Skoczkowie zasłużyli na te względy. Od pierwszego srebrnego krążka Stanisława Marusarza w Lahti (1938) do ostatniego złotej drużyny w Lahti (2017) zwykle dostarczali nam najwięcej wzruszeń, także przywozili medale: z 28 wywalczyli aż 15. Adam Małysz sam zdobył 6.
Można dodać konkurs drużyn mieszanych (dwie panie i dwóch panów), ale tu gra idzie raczej o pomyślny debiut Polek, miejsce w ósemce oznaczałoby ministerialne stypendium dla pary odważnych dziewczyn Kingi Rajdy i Kamili Karpiel, inaczej mówiąc, szanse na rozwój ich karier.
Poprzednie mistrzostwa świata w Seefeld odbyły się w 1985 roku. Mogą służyć jako punkt odniesienia, ale tylko po to, by pokazać, jak bardzo rozwinęły się polskie skoki w czasach Małysza i Stocha.
Wtedy, 34 lata temu, do Tyrolu pojechała skromna trzyosobowa reprezentacja i spisała się na miarę niewielkich możliwości: Piotr Fijas był 22. na skoczni K90, 19. na obiekcie K70, Jan Kowal zajął odpowiednio 59. i 64. miejsce, Tadeusz Fijas – 62. i 55. Wyżej byli Węgrzy, Bułgarzy, Francuzi i nawet Hiszpanie. W konkursie drużynowym Polska, z braku czwartego zawodnika, nie wystartowała.