Planica w sobotni ranek wyglądała jak pocztówkowy kurort alpejski – palące słońce, pobielony szczyt Triglavu, tłumy w lustrzankowych okularach i oni – dzielni skoczkowie, którym też udzielił się nastrój czasu, miejsca i pogody. Polacy, choć prowadzili od początku do końca, wygrali tak, żeby nie było nudy do ostatniego skoku.
Manewr trenera Stefana Horngachera, by zaczynał Jakub Wolny, kończył Piotr Żyła, a Kamil Stoch miał nieco mniejszą odpowiedzialność na drugiej zmianie, powiódł się znakomicie. Wolny zaczął od 237,5 m – to następny rekord życiowy, taki wynik od razu utemperował myśli, że z Polakami będzie w sobotę łatwiej.
Nie było, bo za chwilę Kamil Stoch oddał najlepszy skok weekendu w Planicy (227 m), w warunkach kryzysu, jaki dopadł polskiego lidera, to było doskonałe osiągnięcie. Dawid Kubacki nie zawiódł, podobnie Piotr Żyła i nawet zacięta walka Ryoyu Kobayashiego i Markusa Eisenbichlera o zwycięstwo w turnieju Planica 7, nie przesłoniła osiągnięć Polaków.
Po pierwszej części konkursu Polska prowadziła przed Niemcami i Słowenią, przewaga nie była wielka, ale dająca pewien komfort i uzasadniała nadzieję na sukces. W przerwie Słoweńcy pożegnali kończącego karierę Roberta Kranjca. Do ostatniego lotu (dla kronik: 213,5 m) posłała go z wieży sędziowskiej mała córeczka, były więc wzruszenia i podziękowania dla byłego mistrza świata w lotach, dwukrotnego zdobywcy PŚ w lotach i medalisty olimpijskiego.
Potem na wieżę wrócili trenerzy – wedle tradycji, Stefana Horngachera zastąpili w tym dniu asystenci Zbigniew Klimowski i Michal Doleżal – i można było cieszyć się ponownie z formy Wolnego, umiejętności mobilizacji Stocha, swobody Kubackiego i wreszcie, nieobliczalności Żyły.