Przełom marca i kwietnia to prawdziwa uczta dla kibiców kolarstwa. Jednodniowe klasyki, rozgrywane w zmiennych warunkach pogodowych i na różnej nawierzchni, gwarantują duże emocje, nie przywiązując widza na długi czas do ekranu.
Każdy może znaleźć coś dla siebie. Jedni wolą odbywające się na belgijskim bruku wyścigi E3 Harelbeke (piątek) i Gandawa–Wevelgem (niedziela), Dookoła Flandrii (7 kwietnia), inni – Amstel Gold Race (21 kwietnia), Strzałę Walońską (24 kwietnia) czy Liege–Bastogne–Liege (28 kwietnia), w których tak wiele pozytywnych wzruszeń w ostatnich latach dostarczył nam Michał Kwiatkowski.
Nikt nie może jednak przejść obojętnie obok Paryż–Roubaix (14 kwietnia). O skali jego trudności przekonał się w ubiegłym roku Rafał Majka, zaliczając podczas Tour de France kraksę na etapie prowadzącym częściowo po trasie wyścigu nazywanego Piekłem Północy.
– Mam wielki szacunek do zawodników startujących w tym klasyku. Twierdzi się, że o kolarzu najwięcej mówią góry, ale to nie do końca prawda. Kiedy wjechaliśmy w pierwszy sektor, nie wiedziałem zupełnie, co się dzieje. Nie zorientowałem się nawet, kiedy wróciliśmy na szosę, amortyzację włączyłem dopiero w połowie odcinka brukowego. Wszystko działo się tak szybko. Czułem się, jakby mnie ktoś wsadził do samolotu. Jazda pod górę bywa łatwiejsza niż po bruku – opowiadał kolarz grupy Bora-Hansgrohe, brązowy medalista igrzysk w Rio.
Majka, który niedawno ucierpiał mocno po zderzeniu z kibicem na trasie Tirreno-Adriatico, jedzie właśnie w wyścigu Dookoła Katalonii. Po trzech etapach jest daleko, podobnie jak był w Tirreno-Adriatico (52.) i w Strade Bianche (43). Kwiatkowski, który w poprzednich latach wygrywał w obydwu włoskich wyścigach, w tym sezonie stanął już na podium Paryż–Nicea i Mediolan–San Remo (trzecie miejsca), w którym triumfował Julian Alaphilippe.