Polacy nie odegrali żadnej roli. Małysz skoczył 84 i 86 m. Łukasz Rutkowski był 26. (87,5 i 83 m), a Stefan Hula 40. (83 m). Kamil Stoch tym razem nie przebrnął kwalifikacji. Już chyba nikt nie wierzy, że polscy skoczkowie staną w tym roku choć raz na podium konkursu o Puchar Świata.
Z powodu zbyt silnego wiatru niedzielnych zawodów nie udało się rozegrać na dużej skoczni, przeniesiono je na mniejszą, ale i tam wcale nie wiało mniej. Najlepiej w tych warunkach poradził sobie Schlierenzauer. Dwa skoki po 92,5 m dały mu 11. zwycięstwo w tym sezonie. Drugi był Simon Ammann, który wskoczył na podium z dziewiątego miejsca po pierwszej serii.
Swoją szansę na sukces znów przegrał Fin Harri Olli. Prowadził, podobnie jak podczas mistrzostw świata w Libercu na średniej skoczni, ale i tym razem w finałowej próbie wylądował zbyt blisko. Nie on jeden zresztą. Jego los podzielili m.in. Wolfgang Loitzl i Martin Schmitt.
Rozegrany w sobotę na dużej skoczni konkurs drużynowy potwierdził prymat Austriaków i raz jeszcze loteryjność dyscypliny uzależnionej od wiatru. Najlepiej widać to po skokach naszych zawodników. Po pierwszej serii, w której Kamil Stoch (126,5 m), wykorzystując sprzyjające warunki atmosferyczne, przegrał tylko z mistrzem świata Loitzlem (128,5 m), nasz zespół zajmował drugie miejsce.
Kiedy Adam Małysz zaczynał ostatnią, finałową kolejkę, Polacy już zamykali stawkę. Mistrz z Wisły zrobił, co mógł, skoczył 121,5 m i wyprowadził drużynę na szóste miejsce, ale tylko dlatego, że skaczący po nim Czech Roman Koudelka (109 m) i Rosjanin Dmitrij Wasiliew (87) przegrali z wiatrem. Kolejny konkurs Pucharu Świata jutro w Kuopio.