Gregor Schlierenzauer ma niespełna 20 lat i 28 zwycięstw w konkursach Pucharu Świata. Jak tak dalej pójdzie to grubo przed trzydziestką będzie najbardziej utytułowanym skoczkiem na świecie. Dla niego szczególnie ważna będzie ta ostatnia wygrana, w niedzielne popołudnie 3 stycznia 2010 roku na Bergisel w Innsbrucku, tam gdzie uczył się skakać. Jego ojciec Paul, kiedyś mistrz Austrii w slalomie gigancie przyprowadził go na pierwszy trening, gdy mały Gregor miał zaledwie 9 lat. Nic dziwnego, że najlepszy skoczek ubiegłego sezonu, zdobywca Kryształowej Kuli tak bardzo pragnął tu wygrać. Przed rokiem nie dał rady, płakał, gdy przegrał. Teraz obiecał swojej siostrze Glorii, że wygra i dotrzymał słowa. Zrobił to w wielkim stylu skacząc najdalej w obu seriach. Nie dał mu rady Szwajcar Simon Ammann ani Fin Janne Ahonen, drugi i trzeci w tym konkursie.
Ammann narzekał na nieprzyjemny, tylny wiatr z pierwszej próbie i noty sędziów, jego zdaniem zbyt niskie. - W drugiej wszyscy mieli takie same warunki, czyli fatalne - mówił dwukrotny mistrz olimpijski z Salt Lake City, który po porażce ze Schlierenzauerem w Innsbrucku oddał mu koszulkę lidera Pucharu Świata.
Ahonen, który po raz 107 stanął na podium PŚ jak zwykle rzeczowo i w krótkich słowach powiedział o tym co wszyscy widzieli. - Tylny wiatr nie pozwolił zbyt daleko odlecieć, choć robiłem co mogłem. A zapytany o swoje szanse w ostatnim konkursie w Bischofshofen odparł równie lakonicznie: - Wszystko jeszcze jest możliwe. Postaram się skoczyć najdalej jak potrafię.
Podobne pytania zadawano też Koflerowi i Schlierenzauerowi. 25-letni Kofler ma prawie 15 punktów przewagi nad młodszym i bardziej utytułowanym kolegą. To dużo i mało, ale Andreas Widhoelzl, jeszcze do niedawna czołowy skoczek świata, a tu ekspert Eurosportu twierdzi, że jego zdaniem sprawa jest przesądzona. Były zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni uważa,że Kofler jest zbyt mocny i zbyt dobrze przygotowany, by dać sobie odebrać ostateczne zwycięstwo.
Niedzielny konkurs na Bergisel poprzedziły kwalifikacje, których z powodu zbyt silnego wiatru nie zdołano rozegrać dzień wcześniej. Wygrał je Norweg Andres Jacobsen przed Słoweńcem Robertem Krańcem i Kamilem Stochem. Pierwsza dziesiątka, w tym Małysz nie musieli się kwalifikować, do tego skakali z obniżonego o dwie belki rozbiegu, więc ich odległości nie były imponujące.