To był pierwszy i jedyny sprint drużynowy w tym sezonie Pucharu Świata. Konkurencja, w której Polki zajęły piąte miejsce na igrzyskach w Soczi, traktowana była raczej jako urozmaicenie kalendarza. Miała pokazać trenerom, nad czym jeszcze muszą popracować ze swoimi zawodniczkami przed lutowymi mistrzostwami świata w Falun.
Mało kto się spodziewał, że Polki będą w stanie walczyć o pozycję w czołówce. Miejsce na podium wydawało się mało prawdopodobne. Tym bardziej że w sobotnim sprincie stylem klasycznym zarówno Justyna Kowalczyk, jak i Sylwia Jaśkowiec zawiodły.
Mistrzyni olimpijska z Vancouver (2010) i Soczi (2014) odpadła w ćwierćfinale, zajęła 16. miejsce. Jej mniej utytułowana koleżanka pobiegła jeszcze wolniej. Udział w zawodach zakończyła w eliminacjach i została sklasyfikowana na 37. pozycji. Wygrała Ingvild Flugstad Oestberg (Norwegia).
Po tym, co Polki pokazały w sobotę, w niedzielę nie mogło być powodów do optymizmu. Ale wczoraj na trasę wyruszyły zupełnie inne zawodniczki.
Kowalczyk, dla której styl dowolny zwykle był drogą przez mękę, pobiegła najlepiej w tym sezonie. Zaraz po starcie zajęła miejsce w pierwszej trójce, a na kolejnych zmianach nie oddawała tej pozycji.