Zwycięstwo Kalli można było przewidywać, ale widok podium był niezwykły: obok Szwedki dwie szczęśliwe Amerykanki – Jessica Diggins i Caitlin Gregg. Wielkie Norweżki przegrały z kretesem. Heidi Weng była 22., broniąca złota z Val di Fiemme Therese Johaug 27., a Marit Bjoergen 31. Przyczyną tej klęski jest kaprys pogody i wpadka fachowców od smarowania nart.
Scenariusz walki szwedzko-norweskiej był rozpisany na role: Charlotte Kalla ściga się z drużyną trenera Egila Kristiansena, reszta patrzy i podziwia. Swoje zrobiła tylko uśmiechnięta Szwedka – ostro ruszyła ze stadionu Lugnet i pomknęła po górkach i zjazdach Dalarny po wymarzone zwycięstwo.
Nie miała we wtorek godnej rywalki. Pokazywał to każdy pomiar czasu, pokazywały kamery telewizyjne: energia Charlotty i lekkość jej jazdy była widoczna, nawet jeśli obraz nieco zamazywał padający obficie mokry śnieg.
Z tym śniegiem przegrali norwescy serwismeni ze sławnego czerwonego autobusu, przegrały gwiazdy, którym pod nartami włączały się hamulce. – W takich warunkach i na takich nartach walczy się tylko o to, by dobiec do mety – mówiła Astrid Jacobsen.
Porażka Norwegii była bolesna. – Oglądamy narodowy koszmar – mówili komentatorzy telewizji NRK, a sfrustrowany trener Kristiansen powtarzał do kamer: – To nie jest śmieszne, oj nie jest.