Takiej liczby filmowych gwiazd nie było na walce bokserskiej od czasów, gdy „Bestia" Mike Tyson w 1997 roku odgryzał ucho Evanderowi Holyfieldowi w tej samej MGM Grand Garden Arena i „Złoty Chłopiec" Oscar de la Hoya niesłusznie przegrywał dwa lata później w położonym kilkaset metrów obok Mandalay Bay.
Większość stawiała na wygraną Mayweathera Jr., ale nie brakowało takich, którzy twierdzili, że Pacquiao jest w stanie znokautować niepokonanego od 19 lat Amerykanina. Manny był spokojny, pewny siebie, idąc do ringu przy dźwiękach własnego przeboju (Walczę dla Filipin), zrobił sobie jeszcze selfie ze swoim trenerem, chorym na parkinsona Freddiem Roachem.
Floyd Jr. się nie uśmiechał. – Zbyt poważnie traktuję to, co robię, by żartować – wyjaśniał dzień wcześniej podczas oficjalnego ważenia, dlaczego ma kamienną twarz. Wcześniej zachowywał się inaczej, czyżby obawiał się rywala? – zastanawiali się wietrzący sensację.
Słynny Ray „Sugar" Leonard mówił, że już po minucie będziemy wiedzieli, co się stanie dalej. Trochę przesadził, ale faktycznie po pierwszych dwóch–trzech rundach widać było, że Pacquiao nie będzie miał wiele do powiedzenia. Mayweather Jr. rozgrywał walkę na własnych warunkach. Najpierw zaatakował, czym zaskoczył Filipińczyka, później pokazał, że nogi wciąż ma szybkie, a obronę bezbłędną.
Bezpośredni prawy cios Amerykanina pracował wzorowo, kontrujący lewy sierpowy również. Statystyki ciosów nie pozostawiają wątpliwości, kto był lepszy, choć Pacquiao mówił po ogłoszeniu niekorzystnego dla niego werdyktu, że to on był lepszy.
Amerykanin zadał 148 celnych ciosów (wyprowadził 435), a Filipińczyk odpowiednio 81 (429), co daje 34 proc. skuteczności Mayweathera i zaledwie 19 Pacquiao. Podobne różnice są w uderzeniach zadawanych „przednią" ręką: 67 (267) – 25 proc. do 18 (193) – 9 proc. „Pacmana". Tak zwany power punches (mocne ciosy) też pokazują przewagę zwycięzcy: 81 (168) – 49 proc. przy 63 (236) – 27 proc. Pacquiao.
Zdecydowana większość znanych mistrzów pięści w mediach społecznościowych bardzo chwaliła Amerykanina. Mike Tyson tweetował o nim w samych superlatywach, podobnie Lennox Lewis. Wyłamał się tylko Evander Holyfield, pisząc, że to Manny zasłużył na zwycięstwo, bo atakował.