Takiej liczby filmowych gwiazd nie było na walce bokserskiej od czasów, gdy „Bestia" Mike Tyson w 1997 roku odgryzał ucho Evanderowi Holyfieldowi w tej samej MGM Grand Garden Arena i „Złoty Chłopiec" Oscar de la Hoya niesłusznie przegrywał dwa lata później w położonym kilkaset metrów obok Mandalay Bay.
Większość stawiała na wygraną Mayweathera Jr., ale nie brakowało takich, którzy twierdzili, że Pacquiao jest w stanie znokautować niepokonanego od 19 lat Amerykanina. Manny był spokojny, pewny siebie, idąc do ringu przy dźwiękach własnego przeboju (Walczę dla Filipin), zrobił sobie jeszcze selfie ze swoim trenerem, chorym na parkinsona Freddiem Roachem.
Floyd Jr. się nie uśmiechał. – Zbyt poważnie traktuję to, co robię, by żartować – wyjaśniał dzień wcześniej podczas oficjalnego ważenia, dlaczego ma kamienną twarz. Wcześniej zachowywał się inaczej, czyżby obawiał się rywala? – zastanawiali się wietrzący sensację.