A jeszcze w poniedziałek dyrektor sportowy drużyny Sky David Bailsford zapowiadał, że nadchodzi czas, gdy Australijczyk powinien odrobić 22 sekundy straty do Contadora. Powołał się na przykłady byłych liderów zespołu Bradleya Wigginsa i Chrisa Froome'a. Obaj Brytyjczycy obejmowali prowadzenie w Tour de France, które potem wygrywali, w drugim tygodniu wyścigu.
Ale kolarstwo jest jeszcze mniej przewidywalne niż pogoda. Wczoraj w najgorszym możliwym momencie, pięć kilometrów przed metą, defekt roweru Porte'a popsuł mu plany, być może na cały wyścig.
Na tak krótkim odcinku, gdy cały peleton gna 60–70 km/godz. i goni do tego ucieczkę, odrobienie strat jest niemożliwe. Porte, dzięki pomocy kilku kolegów z grupy i rodaka z Orica-Edge Michaela Matthewsa, zniwelował ją o kilkanaście sekund, ale mimo to spadł na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej i prowadzący Contador wyprzedza go o 1.09 minuty.
To wielki cios dla grupy Sky, która chucha i dmucha na lidera (wygrał już w tym roku trzy wyścigi: Paryż – Nicea, Dookoła Katalonii i Giro del Trentino). Brytyjczycy zupełnie zmienili dla niego kolarskie obyczaje.
W niedzielę po zakończeniu etapu w San Giorgio del Sannio przewieźli Porte'a helikopterem, a nie – jak to jest w zwyczaju – autobusem albo samochodem, do bazy grupy nad Adriatykiem. Wszystko po to, żeby zaoszczędzony czas poświęcić na regenerację.