Reklama

Nie żyje Jules Bianchi

W piątkową noc zmarł Jules Bianchi, będący w śpiączce od październikowego wypadku w Grand Prix Japonii.

Publikacja: 19.07.2015 19:40

Jules Bianchi jest pierwszą śmiertelną ofiarą wśrod kierowców F1 od 21 lat

Jules Bianchi jest pierwszą śmiertelną ofiarą wśrod kierowców F1 od 21 lat

Foto: AFP

21 lat śmierć omijała kierowców Formuły 1. Najdłuższa taka passa w dziejach sportu dobiegła końca.

Przeszło dwie dekady temu podwójna tragedia na włoskim torze Imola, gdzie życie w kwalifikacjach stracił debiutant Roland Ratzenberger, a w wyścigu śmiertelnemu wypadkowi uległ trzykrotny mistrz świata Ayrton Senna, spowodowała ostrą reakcję władz F1. Zmniejszono pojemność silników, zaostrzono normy dotyczące testów zderzeniowych, poprawiono ochronę głowy kierowców, a nawet przebudowano kilkanaście najbardziej niebezpiecznych zakrętów na torach wyścigowych całego świata.

Po śmierci Senny działania prezesa Międzynarodowej Federacji Samochodowej Maksa Mosleya doprowadziły do powstania organizacji EuroNCAP, która zajmuje się oceną bezpieczeństwa samochodów drogowych i przeprowadza powszechnie uznawane testy zderzeniowe.

Pogoń za bezpieczeństwem w Formule 1 stała się równie intensywna jak polowanie na coraz lepsze osiągi. Dzięki systematycznie zaostrzanym przepisom Robert Kubica wyszedł cało z koszmarnego wypadku podczas Grand Prix Kanady 2007, a „pancerny" kask – szybka musi wytrzymać uderzenie pocisku wystrzelonego z prędkością 500 km/h – uratował życie Felipe Massie, którego rok później na Hungaroringu trafiła w głowę sprężyna zgubiona przez inny samochód. Brazylijczyk ściga się w F1 do dziś, a po tym incydencie nad wizjerami kasków doklejany jest dodatkowy pasek ochronny ze stosowanego m.in. w łazikach marsjańskich włókna zwanego zylonem: półtora raza wytrzymalszego niż znany z kamizelek kuloodpornych kevlar.

Przez dwie dekady wskutek obrażeń odniesionych na torze wyścigowym nie zmarł ani jeden kierowca. Były ofiary śmiertelne wśród osób z obsługi: w 2000 roku na Monzy zginął strażak ochotnik, pół roku później w Melbourne porządkowy. Obaj zostali uderzeni oderwanymi od samochodów kołami, więc władze sportu zarządziły wzmocnienie specjalnych linek, łączących felgi z nadwoziem. Dwa lata temu po Grand Prix Kanady pod kołami samobieżnego dźwigu usuwającego z pobocza popsuty samochód zginął kolejny porządkowy. Takiego incydentu nie da się przewidzieć – podobnie jak splotu okoliczności, który ostatecznie doprowadził do śmierci Jules'a Bianchiego.

Reklama
Reklama

Francuz wypadł z toru w strefie podwójnych żółtych flag, które ostrzegają przed niebezpieczeństwem i nakazują zwolnienie tempa. Na poboczu samobieżny dźwig usuwał samochód, który wypadł okrążenie wcześniej. Auto Bianchiego wbiło się pod potężny pojazd z prędkością 126 km/h. Kask kierowcy uderzył bokiem o przeciwwagę dźwigu, a przeciążenia i skręt przy uderzeniu spowodowały poważne uszkodzenia mózgu.

Specjalnie powołana komisja ustaliła m.in., że w jego aucie nie zadziałał system, który w awaryjnej sytuacji przy jednoczesnym wciśnięciu hamulca i gazu odcina napęd, wspomagając hamowanie. Pojawiły się zarzuty, że sędziowie powinni byli wysłać do akcji samochód bezpieczeństwa i nie poprzestawać jedynie na wywieszeniu żółtych flag, ale komisja podkreśliła w raporcie, że takie same procedury stosowano prawie 400 razy w poprzednich ośmiu latach.

Po wypadku Bianchiego odebrano zawodnikom możliwość samodzielnego decydowania o tempie jazdy w podobnych sytuacjach, wprowadzając tak zwany wirtualny samochód bezpieczeństwa: odgórne ograniczenie prędkości do czasu usunięcia zagrożenia. Ponownie wzmocniono też ochronę kokpitu i zarządzono bardziej drobiazgowe kontrole elektronicznych systemów odpowiedzialnych za sytuacje awaryjne.

Wstrząs związany ze śmiertelnym wypadkiem w sporcie, który od lat uchodzi za dość bezpieczny, może skłonić do wprowadzenia raptownych, nie do końca przemyślanych zmian. Jedną z nich jest zamknięcie kokpitów wyścigówek F1 w celu poprawy ochrony głowy. Tyle że w tym konkretnym przypadku niewiele by to dało. Uderzenie w ważący ponad 6 ton dźwig i tak zmiażdżyło całą górną sekcję samochodu Bianchiego. – Gdybym miał wybierać, w czym chciałbym mieć wypadek, wybrałbym bolid F1, bo to najbezpieczniejszy samochód – mówi magnat F1 Bernie Ecclestone. – To, co przydarzyło się Bianchiemu, było pechowym zbiegiem okoliczności. Tego dźwigu nie powinno tam być. Nawet gdybyś uderzył w niego czołgiem, miałbyś problemy.

Formuła 1 robi wszystko, by skutki wypadków były jak najmniejsze. Dużo zależy od oceny sytuacji przez człowieka: sędziego, kierowcę, czy porządkowych. Nie da się przewidzieć każdego scenariusza i opracować rozwiązań, które będą zawsze skuteczne. Ten sport zawsze będzie niósł ryzyko, z którego koniec końców wszyscy zdają sobie sprawę – choć może na co dzień o nim nie myślą.

Wioślarstwo
Polskie wiosła na fali. Nasi medaliści wrócili z mistrzostw świata w Szanghaju
Materiał Promocyjny
MLP Group z jedną z największych transakcji najmu w Niemczech
Inne sporty
Kolejny sukces Polaków w Himalajach. Andrzej Bargiel zjechał na nartach z Everestu
Wspinaczka
Aleksandra Mirosław znów pobiła rekord świata. Złamanie magicznej granicy coraz bliżej
Inne sporty
Ciężar życia i okruchy szczęścia. Recenzja biografii Agaty Wróbel
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Inne sporty
Polski zespół pojedzie w Rajdzie Dakar Classic legendarną ciężarówką
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama