21 lat śmierć omijała kierowców Formuły 1. Najdłuższa taka passa w dziejach sportu dobiegła końca.
Przeszło dwie dekady temu podwójna tragedia na włoskim torze Imola, gdzie życie w kwalifikacjach stracił debiutant Roland Ratzenberger, a w wyścigu śmiertelnemu wypadkowi uległ trzykrotny mistrz świata Ayrton Senna, spowodowała ostrą reakcję władz F1. Zmniejszono pojemność silników, zaostrzono normy dotyczące testów zderzeniowych, poprawiono ochronę głowy kierowców, a nawet przebudowano kilkanaście najbardziej niebezpiecznych zakrętów na torach wyścigowych całego świata.
Po śmierci Senny działania prezesa Międzynarodowej Federacji Samochodowej Maksa Mosleya doprowadziły do powstania organizacji EuroNCAP, która zajmuje się oceną bezpieczeństwa samochodów drogowych i przeprowadza powszechnie uznawane testy zderzeniowe.
Pogoń za bezpieczeństwem w Formule 1 stała się równie intensywna jak polowanie na coraz lepsze osiągi. Dzięki systematycznie zaostrzanym przepisom Robert Kubica wyszedł cało z koszmarnego wypadku podczas Grand Prix Kanady 2007, a „pancerny" kask – szybka musi wytrzymać uderzenie pocisku wystrzelonego z prędkością 500 km/h – uratował życie Felipe Massie, którego rok później na Hungaroringu trafiła w głowę sprężyna zgubiona przez inny samochód. Brazylijczyk ściga się w F1 do dziś, a po tym incydencie nad wizjerami kasków doklejany jest dodatkowy pasek ochronny ze stosowanego m.in. w łazikach marsjańskich włókna zwanego zylonem: półtora raza wytrzymalszego niż znany z kamizelek kuloodpornych kevlar.
Przez dwie dekady wskutek obrażeń odniesionych na torze wyścigowym nie zmarł ani jeden kierowca. Były ofiary śmiertelne wśród osób z obsługi: w 2000 roku na Monzy zginął strażak ochotnik, pół roku później w Melbourne porządkowy. Obaj zostali uderzeni oderwanymi od samochodów kołami, więc władze sportu zarządziły wzmocnienie specjalnych linek, łączących felgi z nadwoziem. Dwa lata temu po Grand Prix Kanady pod kołami samobieżnego dźwigu usuwającego z pobocza popsuty samochód zginął kolejny porządkowy. Takiego incydentu nie da się przewidzieć – podobnie jak splotu okoliczności, który ostatecznie doprowadził do śmierci Jules'a Bianchiego.