Próg nie był wysoki – na liście startowej 45 skoczków, skoro w pierwszej serii konkursu mistrzowskiego jest 40 miejsc, to wystarczyło wyprzedzić pięciu rywali i awans gotowy. Stoch wyprzedził trzech: Ronana Lamy Chappuisa, Michaiła Maksimoczkina i Sebastiana Klingę, z całym szacunkiem – wcześniej wygrywał z nimi zawsze i wszędzie.
W czwartek wszystko poszło nie tak – odbicie za płaskie, za bardzo w przód, krótki lot i bezradne lądowanie – 134,5 m na mamuciej skoczni to jednak wstyd. Polski mistrz po raz kolejny tej zimy zszedł ze skoczni ze spuszczoną głową, bez chęci podzielenia się refleksjami nad beznadzieją swoich skoków.
Tajemnica wydaje się kryć nie w nogach, lecz w głowie Kamila Stocha. Skoki nie cieszą, stres rośnie, być może blokada nastąpiła z kilku przyczyn, które połączone dają taki efekt jak widać: treningi w Polsce niosą otuchę, starty kompletnie nie wychodzą.
Walka mistrza olimpijskiego ze słabością na razie będzie trwać w Austrii. Kamil Stoch, po godzinie, czy dwóch wahania, podjął z trenerami decyzję, że pozostanie w Bad Mitterndorf i skorzysta z możliwości porannego trenowania na skoczni Kulm w piątek i sobotę. Oznacza to, że, podobnie jak Piotr Żyła, zapewne podejmie próbę startu w konkursie drużynowym.
Na razie odpoczywa pod każdym względem, nawet nie pojechał z kolegami na wieczorne oficjalne otwarcie mistrzostw świata pod skocznią, gdzie gościem honorowym uroczystości była i śpiewała Conchita Wurst.